poniedziałek, 24 maja 2010

2010

Takiego roku chyba nikt się nie spodziewał. Tragedie narodowe, ogólnoludzkie, przeplotły się z prywatnymi niepowodzeniami, których w żaden sposób ze sobą zestawiać nie zamierzam, bo byłoby w tym coś bluźnierczego i śmiesznego zarazem. Najpierw 10 kwietnia niewiarygodna wręcz katastrofa pod Smoleńskiem, później - po dwóch tygodniach - śmierć osoby bliskiej, może nawet bliższej niż rodzina; dalej poważne problemy w jednej z prac, jakich jeszcze nigdy doatąd nie doświadczyłem, a teraz jeszcze niewyobrażalna powódź, o rozmiarach i skali zniszczeń dużo większej niż ta przyniesiona przez powódź z 1997 r. nazywaną powodzią tysiąclecia.

Gdybym żył w średniowieczu, a może jeszcze nawet w dwudziestoleciu międzywojennym, to pewnie wieściłbym już nadchodzący koniec świata, a tak będąc nieodrodnym dzieckiem przełomu wieków, mogę tylko czynić starania, by doszukać się w tym jakiegoś sensu.

Ale na razie jest jeszcze za wcześnie, jeszcze nie potrafię tego wszystkiego w sobie poukładać. Z czasem pewnie uda mi się ta sztuka, może za miesiąc, może dwa, do tej pory zawsze się udawało. A może to całe racjonalizowanie jest funta kłaków warte? Może to tylko umiejętność oszukiwania samego siebie, bo tak naprawdę sensu i żadnego celu w tym nie ma i być nie może?

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...