sobota, 23 maja 2009

Ocalony

- Wolałbym byś zadawał mi pytania, słaby ze mnie gawędziarz, nie potrafię snuć interesujących historii, a już zwłaszcza o sobie.

Na spotkanie niemal rok temu, w deszczowy i raczej chłodny czerwcowy dzień, przyszedłem kompletnie nieprzygotowany. Byłem pewien, że moja rola sprowadzi się do wysłuchania Z., zapisania najważniejszych faktów, a następnie stworzenia z nich krótkiej historii, a tu okazuje się, że mam stawiać pytania. Z. nie zdaje sobie kompletnie sprawy, że tak jak dla niego torturą jest snucie zajmujących opowieści, tak dla mnie torturą jest stawianie sensownych pytań. To nie jest przecież zwykła rozmowa starych dobrych znajomych, dzieli nas różnica wieku, to po pierwsze, ale to chyba akurat najmniejszy problem, bo dzieli nas nade wszystko przepaść doświadczeń, przeżyć i związanego z nimi postrzegania świata. Historię Z. już znam, ale nigdy nie opowiadał mi jej osobiście, a ja obiecałem jednak Julii coś w rodzaju reportażu, więc próbujemy jakoś wyjść z tego impasu.

Siedzimy jako jedyni w ogródku pod parasolem przy modernistycznym budynku z 1938 r., odremontowanym całkiem niedawno, mającym teraz dużo szkła i lekkości, nie straszącym już swoją peerelowską szarością. Kiedyś, w latach osiemdziesiątych kilka razy kupowałem tu z mamą zabawki. Teraz mieści się w nim bar, kafejka, cukiernia, sala konferencyjna i coś w rodzaju pubu w podziemiach. Siąpi delikatny deszcz. Po naszej lewej stronie pnie się ku górze smukła neogotycka fara, na wprost barokowy klasztor ze szpetną socrealistyczną przybudówką – blokiem, a dalej kojąca soczysta zieleń parku. Mokra jezdnia wzmaga tylko hałas przejeżdżających bez chwili wytchnienia samochodów i autobusów. Sporo ludzi w pośpiechu zmierza na pobliski przystanek, większość z nich to młode osoby, licealiści nadający miastu żywość, barwę i urok, dzięki nim jest radośniej. Potrafią się ubierać dużo lepiej niż tutejsi studenci, nie mówiąc już o dorosłych, a naszą uwagę przykuwają zwłaszcza dziewczęta, te w tym kraju podobnie, jak i kobiety – niezależnie od miasta – zawsze potrafiły ubierać się gustowniej niż mężczyźni.

Powoli przechodzimy do sedna. Właściwie tylko po to się spotkaliśmy. Z. prosi, by nie podawać jego danych osobowych.

- Napisz Zachariasz Aszer, to hebrajskie imiona. Cóż mogę ci opowiedzieć, tak naprawdę sam niewiele wiem. Przez długie lata poszukiwań, licznych spotkań z ludźmi, którzy mogliby coś wiedzieć, grzebania archiwach udało mi się zebrać kilka strzępów, kilka informacji, i ustaliłem trzy wersje mego ocalenia, nie wiedząc, która z nich jest prawdziwa. Matka dopiero na łożu śmierci potwierdziła, to czego domyślałem się już od dawna, ale nie podała szczegółów. Wedle pierwszej wersji blisko torów na Wygodzie przy ulicy Sienkiewicza ktoś mnie podał mojej “matce”. Według drugiej brat mojej przyszłej “matki” miał mnie przynieść razem ze starym Żydem do domu na Białostoczku. Na podwórku przed domem przejęła mnie “matka”. Ten dom już nie istnieje, stał w pobliżu dzisiejszych Zakładów Graficznych, tuż przy rzece, Białce. Po jego zbombardowaniu przenieśliśmy się na Wygodę, zamieszkaliśmy przy ulicy Kapralskiej. Trzecia wersja zawiera najwięcej szczegółów, chociaż to słowo “najwięcej” mogłoby sugerować, że jest ich wystarczająco dużo, by móc drążyć poszukiwania, ale niestety, nic bardziej złudnego. Pewien mężczyzna, który żył z moją “matką”, opowiadał swojej córce – z którą rozmawiałem, gdy ta była już dorosłą osobą – że przyniesiono mnie w nocy z Dworca Poleskiego. Uratowano mnie w ostatniej chwili z transportu, a miało to być we wrześniu 1941 r.

Moja matka była bardzo skrytą osobą, sam bym się pewnie nigdy nie dowiedział, gdyby nie sąsiedzi. Wszyscy wokół wiedzieli kim jestem, wystarczyło przecież na mnie tylko spojrzeć – kruczoczarne włosy, oczy jak węgliki, oliwkowa karnacja, ale nikt nie znał konkretów, nikt nie wiedział kim byli moi rodzice, nikt nie znał ich imion, nazwiska. Matka mówiła: Nie dowiaduj się, im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie. Swoją tożsamość tak zupełnie na poważnie zacząłem odkrywać dopiero w latach 90-tych, ale nic ponad to, co ci opowiedziałem, nie udało mi się ustalić, i już się pewnie nie uda…

Zamieniamy jeszcze kilka słów na zupełnie inny tematy, deszcz wciąż siąpi, na ulicy ruch, to już zupełnie inne miasto, ci którzy wracają do niego po latach, nie poznają go. Rozchodzimy się, każdy w swoją stronę.

1 komentarz:

Daniel Paczkowski pisze...

Pewnie o osobie, o której i Ty napisałeś wyemitowano w Radio Białystok reportaż Alicji Pietruczuk "Nie wiem jak się nazywam":

http://www.radio.bialystok.pl/reportaz/index/n/55866/f/72349

Pewnie już go znasz, ale na wszelki wypadek polecam.

Pozdrawiam

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...