sobota, 3 stycznia 2009

Sara. Kilka refleksji o Żydach, Polakach i Litwinach

Sara miała smutne oczy i nieco ponury wyraz twarzy, sprawiała wrażenie osoby, która znalazła się w tym czasie i w tym miejscu bardziej z poczucia obowiązku, niż z wolnego wyboru. Jako osoba inteligentna potrafiła nadać temu jednak sens. Dostała przecież pod opiekę grupę kilkunastoletnich (może 17, może 18 letnich) dziewcząt, które były święcie przekonane - zewsząd o tym słyszały - że jadą do kraju, gdzie ludzie są im wrodzy i żywią wręcz zwierzęcą wobec nich niechęć. Stąd też prośba Sary, by wytłumaczyć jej podopiecznym, że hasła, które z każdej niemal strony wyzierają na murach, na ścianach bloków, budynków użyteczności publicznej, nie są skierowane przeciw nim. I rzeczywiście przypadek sprawił, że staliśmy w tym momencie przed ścianą bloku, na której czarnym sprejem ktoś wypisał “niszcz nazizm”, nabazgrał też kilka swastyk i krzyży celtyckich na szubienicach. Szczęście nie trwało jednak długo. Tuż przy miejscu, w którym niegdyś stał dom Ludwika Zamenhofa, gorliwi troglodyci zadbali o to, by na ścianie budynku bodaj uniwersyteckiego znalazła się także gwiazda Dawida na szubienicy. Czy można było wówczas zdobyć się na powiedzenie czegoś mądrzejszego niż to, że “rozwiązaniem nie jest ukrywanie takich rzeczy”. Ukryć się nie da, a czy gdyby nie to, że Sara spostrzegła te bazgroły, ktoś z nas, by o tym tak sam z siebie powiedział? Czy jest sens tłumaczyć, że jest to margines? A jeśli nie jest?

Przez moment można było odnieść nawet wrażenie, że Sara ma swego rodzaju poczucie misji. Dostrzegalny był jakby rys tak charakterystyczny dla Szewacha Weissa. A może to tylko ten paskudny mechanizm chęci widzenia i słyszenia tego, co widzieć i słyszeć się chce?

Sara urodziła się we Lwowie, po wojnie jako dziecko trafiła do Szczecina, na ledwie pół roku, później rodzice wyjechali do Izraela. Polski rozumiała doskonale, potrafiła też rozmawiać łamaną polszczyzną, ale nie przejawiała większej ochoty do czynienia tego, wolała dużo bardziej język angielski czy rosyjski, jako języki komunikacji. Nikt nie pytał dlaczego. Aby nie urazić.

Te sprawy językowe zaprzątają mnie od czasu częstych i regularnych wyjazdów do Wilna. W tym mieście nie mając pewności z kim mam do czynienia - zwracałem się do wilnian w języku angielskim lub rosyjskim, pytanie z reguły brzmiało “czy możemy rozmawiać w języku angielskim czy rosyjskim”, pytanie o możliwość komunikowania się w języku polskim padało tylko wtedy, gdy intuicja podpowiadała mi, że mogę mieć do czynienia z osobą polskiego pochodzenia. To jakiś rodzaj podświadomej poprawności politycznej czy kulturowej. Nie wypadało przecież z góry zakładać Polakowi w Wilnie, że wszyscy władają językiem polskim, bo można tym przecież urazić Litwinów. Nonsens? Z pewnością, ale skutecznie działający. Poczucie, że Litwini mogą nas odbierać, jako potomków dawnych kolonizatorów, którzy przyjeżdżają do stolicy niepodległej Litwy i czują się, jak u siebie, przyjeżdżają jako na swoje, jakby chcieli znowu ich polonizować. Cóż z tego, że tak może uważać garstka zagorzałych nacjonalistów. W dobie wszelkiego rodzaju poprawności, wszelkie nonsensy przenikają, przesączają się w głąb tego co świadome i nieuświadomione, co jest kwestią wyboru, i co kwestią wyboru już nie jest. Nawet stojąc w kolejce do Posh Clubu padła sugestia byśmy rozmawiali między sobą po angielsku, trzech Polaków otoczonych Litwinami, być może Rosjanami, Białorusinami, pewnie też miejscowymi Polakami, osobami łączącymi kilka tych etnosów w sobie, lęka się między sobą rozmawiać po polsku, by nie wzbudzić wobec siebie niechęci. Skąd to założenie, że młodzi Litwini zareagowaliby negatywnie na nasz polski język?

Złożoną materią są te wszystkie lęki, urazy i niechęci wobec języków. Sara jednak preferowała angielski i rosyjski. I nikt nie pytał dlaczego.

Chodząc po ponurym, szarym mieście w deszczu, chłodnym wietrze, temperatura wspólnego wędrowania z każdą chwilą jednak rosła. Bariery ograniczonego zaufania powoli zaczynały kruszeć, by pod sam koniec rozpaść się w drobny mak. Pojawiło się ciepło, szczere uśmiechy, wciąż jeszcze delikatna, ledwie dostrzegalna, ale jednak zawsze nić sympatii.

- Czy mogę ci zadać pytanie? Jeśli będzie zanadto prywatne nie odpowiadaj na nie proszę. Skąd to twoje zainteresowanie Żydami?

Odpowiedź mogła być tylko banalna - czy mieszkając w mieście, którego żydowscy mieszkańcy stanowili niegdyś ponad 50% społeczności, można nie interesować się kultura i historią Żydów? Czy można ją wypreparować, wyciąć, jak wrzód z historii miasta? Czy mieszkając w Polsce można nie być ciekawym dziejów ludu, który zamieszkiwał ten kraj od ponad 800 lat? Czy będąc chrześcijaninem można nie być ciekawym judaizmu?

Wielce możliwe, że oczekiwała zupełnie innej odpowiedzi. Wielce możliwe, że niewyobrażalnym wydawało się jej zainteresowanie tym, czego nie można uczynić wewnętrzną cząstką siebie.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...