I to charakterystyczne słońce, tak nieodłączne od tych miejsc - ile razy bym nie wyruszył na północ czy na północny wschód, owe wzgórza, lasy, zawsze toną w jasnym, raz to nieco mglistym, innym razem wyraźnie i ostro podkreślającym kontury słońcu.
Droga na Litwę właściwą wiedzie przez ten charakterystyczny krajobraz, najpierw prosto na północ w stronę Korycina, przez puszczę, która później okaże się być tak typową dla lasów litewskich, dalej do Suchowoli, Sztabina, Augustowa, by wreszcie odbić na północny wschód w strone Sejn, wąską asfaltową drogą przez kolejna puszczę, tym razem Augustowską, jakże odmienną od Knyszyńskiej, ale też charakterystyczną dla litewskich lasów, gdzie między smukłymi jak maszty sosnami przebijają gładkie tafle błękitnych jezior. Przed Sejnami krajobraz się zmienia, wzgórza stają się wyższe, lasów ubywa i tak jest do Ogrodnik. Po litewskiej stronie krajobraz nieco łagodnieje, ale tylko nieznacznie, i jest to jedynie pozorny spokój. Tuż za Lazdiai otwiera się ogromna przestrzeń, której prózno szukać po polskiej stronie, może jedynie w okolicach Lipska w drodze do Dąbrowy Białostockiej, ale to też nie to. Krajobraz w drodze z Lazdiai do Alytus ma dużo większy rozmach, po wspięciu się na wzgórze z szosy roztacza się widok zapierający dech w piersiach, w dole rozpościera się długa i szeroka kotlina, obramowana na horyzoncie wzgórzami - jak tylko okiem sięgnąć -porośniętymi lasem nie mającym ani początku, ani końca. Tej przestrzeni i tego rozmachu nie sposób uchwycić żadnym aparatem, żadną kamerą, każda taka próba przyniesie w rezultacie tylko jego mizerną karykaturę. Wszyscy znajomi, z którymi zdarzyło mi się jechać do Wilna, oniemieli w tym miejscu, tu rzeczywiście można zrozumieć i poczuć czym jest prawdziwy zachyt. Głęboko wierzę w to, że zapierający dech w piersiach krjobraz i piękna architektura są w stanie czynić ludzi lepszymi, tych ludzi oczywiście, którzy są na to gotowi. Nie bez przyczyny wilnianie - bez wnikania w ich narodowość, czy to Litwini, czy Polacy, czy Rosjanie, czy Białorusini - odznaczają się ogromną życzliwością, opanowaniem i spokojem.
Około 2 godzin i 45 minut jazdy samochodem i dojeżdżamy do największego miasta w drodze do Wilna. Alytus. Szóste co do wielkości miasto Litwy, 70 tysięcy mieszkańców. Malowniczo rozłożone na wzgórzach wtulających się w szeroko płynący niemal przez centrum miasta Niemen. Jadąc do Wilna można Alytus zupełnie zignorować, widząc z okien samochodu socrealsityczne budowle z wielkiej płyty, sporą blaszną Maximę i kilka stacji beznzynowych. Warto jednak na drugich bodaj światłach przed pojechaniem prosto w stronę Wilna, skręcić w lewo, do centrum. Tutaj zaczyna się inny świat, ulica wysadzona z jednej i drugiej strony szpalerem drzew, zabudowę tworzą znośne posowieckie budynki przeplatane cudem ocalałymi licznymi urkoliwymi drewnianymi domkami o dwuspadowych dachach. I znowuż cudowne, jasne, intensywne słońce, zupełnie odmienne od słońca warszawskiego, lubelskiego, krakowskiego, koszyckiego czy budapesztańskiego, słońce dużo bardziej “północne”, albo z mgiełką, albo ostro wydobywające wszelkie kontury, słońce inspirujące, olśniewające, czy wręcz uduchawiające. Po prawej stronie w samym centrum miasta wyrasta piękny sosnowy las. Las w centrum miasta nie jest właściwie niczym zdumiewającym, podobnie jest w Augustowie, tylko bez tego uroku, podobnie też w Białymstoku, ale tu las jest mieszany. Parkujemy samochód przy kilkukondygnacyjnej szarej budowli, która przypomina siedzibę urzędu. W odległości kilkunastu metrów zaczyna się szeroki deptak ze stojącym na środku nowoczesnym ratuszem, wzniesionym prawdopodbnie jeszcze w schyłkowych czasach ZSRR, ale mającym w sobie coś z budowli, którą widziałem kiedyś na jakiejś pocztówce z Finlandii. Budynek niewysoki, w kształcie prostopadłościanu, ze stanowiącą jego integralną część, nienachalnie przyklejoną wieżą o krótkiej, ostrej iglicy. Naprawdę ciekawa architektura. W przeciwległym końcu deptak zamyka sosonowy las, w którym pewnie mieszczą się sanatoria i ośrodki wypoczynkowe.
Z przewodnika wynika, że w mieście nie ma wielu zabytków, ale nam wystarczają tonące w słońcu malownicze drewniane domki i odbijające słoneczne promienie bursztynowe pnie sosen. W pobliżu ma być XIX - wieczna synagoga. W sklepie z armoatycznymi herbatami i czekoladami, jasnowłosa sprzedawczyni w zwiewnej białej letniej sukience tłumaczy nam przeplatając słowa rosyjskie polskimi - jak do dojść do dawnej bożnicy. Wychodzi nawet z nami przed sklep, by dokładnie wskazać drogę. Ceglana budowla wtula się w stok zielonego wzgórza, wokół nowe domki jednorodzinne, a gdzieś w dole płynie niewdoczny z tego miejsca Niemen. Najbardziej malowniczo jednak rzeka płynie na skraju miasta po drodze do Wilna, otoczona wzgórzami porośniętymi mieszanym lasem, najpiękniej wyglądającym wczesną jesienią - rozświetlonym w słońcu wszystkimi odcieniami czerwieni, żółci i brązu. Drzewa stromymi zboczami schodzą ku rzece, tworząc razem z nią przepiękny widok, wywołujacy obok zachwytu uczucie niezrozumialej grozy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz