I ten widok otwierający się w okolicach „Wikinga” na puszczę za Jurowcami, zapierający dech w piersiach. Nasłonecznione łagodne wzgórza, na których rozłożyła się piękna puszcza, i porozrzucane na jej krawędzi domki Jurowiec, Leńc. I tak dalej, jakby bez końca, sięgające nieba drzewa, szemrzące źródełka, leśne rzeczki, drewniane domy w puszczańskich wioskach, kapliczki, krzyże, leśniczówki. Dopiero za Przewalanką otwarta przestrzeń, sosnowe zagajniki już na pagórkach, dalej od szosy, ciemniejące gdzieś na horyzoncie, pola, łąki, pastwiska, wiosną w maju i w czerwcu całe bogactwo dziesiątków, setek odcieni eksplodującej po zimie zieloności, gdzieniegdzie niedziałające już, drewniane wiatraki – koźlaki, jasne wieże neogotyckiego kościoła w Korycinie, trochę dalej od szosy grodziska w Zamczysku, Milewszczyźnie, Aulakowszczyźnie, Grodzisku koło Suchowoli. Cały ten krajobraz falujący, bez płaskiej monotonii, która też może mieć swój urok, choć tu nijak by się nie sprawdziła. Wczesną jesienią, w pełni wybujałej zielonej, wielobarwnej wiosny, na początku lata, ale też prawdziwą śnieżną, mroźną, słoneczną zimą, widoki te przypominają obrazy z dobrego, szczęśliwego, radosnego, lekkiego snu, w którym bezszelestnie przemieszczamy się jakąś polną szeroką drogą, wzdłuż której płynie z początku krystaliczny strumyk, stopniowo rozszerzający się, przechodzący w rzeczkę, a następnie w coraz szerszą rzekę przelewającą się na drogę w sposób niebudzący lęku ani grozy, a to wszystko zatopione w promieniach delikatnego i jakoś tak fantastycznie jasnego, dyskretnego słońca. W tym śnie ktoś przyjazny z reguły nam towarzyszy, wspiera, opiekuje się. W tym moim, jakiś człowiek wsparty na rowerze, tuż przed wjazdem do tunelu wydrążonym w górze, który trzeba pokonać, by przemieścić się dalej, spokojnie informuje, by nie bać się wody, sięgającej nie wyżej niż do dziewiątej kostki. I drewniany dom przylegający do góry, otoczony drewnianym płotem, z taką też furtką, z wysokimi malwami w ogrodzie, w którym krząta się kobieta, przyjazna, uśmiechnięta. Sen pełen symboli, przyjaznych, pomocnych postaci, z północnymi krajobrazami, i tylko jedną nietypową górą z tunelem, której tak naprawdę nie ma.
I w tej fascynacji tymi widokami, nie sposób się nimi nasycić, zachęcają, by wędrować dalej, coraz dalej na północ, przez Suchowolę, Sztabin, Augustów, Giby, Sejny, do Litwy, dalej Łotwy, Estonii, północnej Białorusi, dawniej północno-wschodniej Wileńszczyzny.
Okolice Korycina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz