poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Aulakowszczyzna - litewskie ślady, grodzisko, kurhan i wiatrak holender

Po raz pierwszy dotarliśmy tu dokładnie dwa lata temu, w połowie kwietnia, w dość pochmurny, wietrzny kwietniowy dzień, wiedząc już zawczasu dobrze o tym, czego mamy szukać. Urokliwa wieś z dala od ruchliwych, głośnych szos, położona na malowniczych Wzgórzach Wysoczyzny Białostockiej, na północ od Puszczy Knyszyńskiej, w większości drewniana zabudowa, domki otoczone ogrodami. Spora część mieszkańców tego dnia uskuteczniała wielkie przedświąteczne sprzątanie, i to nam w znacznym stopniu pomogło, bo choć wiedzieliśmy czego mamy szukać, to nie mieliśmy zielonego pojęcia, w którą konkretnie stronę powinniśmy się kierować, by odnaleźć średniowieczne grodzisko, czy mielibyśmy się przedzierać przez rozmokłe jeszcze pola i łąki, krzaki, sosnowe zagajniki, czy wystarczyłoby wygodnie, bez trudu, leniwie dojechać asfaltową drogą.

Napotkana przez nas starsza kobieta, zapytana o grodzisko, z początku nieco zaskoczona, upewnia się, czy aby przypadkiem nie mamy na myśli zamku? Z podobną sytuacją zetkniemy się dużo później, szukając grodziska w Trzciance, tyle, że tam, nauczeni doświadczeniem, już wiedzieliśmy, że mamy pytać o zamek, a nie o grodzisko. Intuicyjnie potwierdzamy więc, że tak, szukamy właśnie zamku. A jeśli tak się sprawy mają, to sprawa okazuje się być dziecinnie prosta:

- Pojedziecie prosto, na koniec wsi, w stronę Korycina, tam za wzgórzem pole będzie orał młody człowiek, on wam pokaże to miejsce.

Dziękujemy naszej wybawczyni, uprzejmie życzymy sobie wzajemnie wesołych świąt, i ruszamy na wschodni skraj wsi w poszukiwaniu orzącego pole rolnika.

I rzeczywiście, na wierzchołku wzgórza dostrzegamy przemieszczający się w tę i z powrotem traktor. Musimy więc opuścić asfaltową, wijącą się między pagórkami szosę, by polną drogą wspiąć się na szczyt wzniesienia. Mężczyzna nieco zaskoczony wyłącza silnik, i widząc trzech meżczyzn obwieszonych aparatami, tuż po powitaniu, upewnia się czy aby na pewno nie jesteśmy od konserwatora zabytków. Wyszło bowiem tak, że grodzisko znalazło się na jego polu. Nie do końca rozumiemy z czego wynika nieufność gospodarza, być może obawia się, że jesteśmy archeologami, którzy zamierzają mu utrudnić prace polowe, ale tego nie dociekamy, zwłaszcza, że mężczyzna jest rozmowny, chętnie opowiada wszystko to, co wie o grodzisku, w tym o wyoranych z pola położonego nieco niżej, przy szosie do Szumowa, zwęglonych, ogromnych balach, które wskazywałoby na istnienie także podgrodzia na wschód od grodziska.

Gospodarz, porzuciwszy pracę, prowadzi nas przez łąkę do sztucznie usypanego, niewysokiego, nieco zatartego przez czas i siły przyrody, wzniesienia, usytuowanego poniżej naturalnego morenowego wzgórza. Rzecz jest o tyle dziwna, że grodziska z reguły górowały nad okolicą, albo lokowano je na naturalnych wzniesieniach, a to akurat, tak jakby przytuliło się od strony północnej do zbocza całkiem wysokiego pagórka, co mogło przecież atakującym ogromnie ułatwić zadanie. Wał grodziska porośniety jest wierzbami. Zaskakiwać musi też to, że mimo upływu stuleci, tak względnie dobrze się owo grodzisko zachowało, nie zostało rozkopane, zniszczone, zrównane z ziemią, choć przecież utrudnia gospodarowanie, rozdzielajac od siebie dwa pola uprawne.

Rozmawiamy z naszym przewodnikiem dość długo, w międzyczasie pojawia się starszy mężczyzna, jak się okazuje ojciec naszego gospodarza, który zaniepokojony tym, że ucichł warkot silnika traktora, postanowił sprawdzić, co się dzieje z synem. A my dzięki temu mamy okazję dowiedzieć się dużo więcej o historii wsi i jej mieszkańcach, niż można wyczytać z książek. Uprzejmy starszy pan informuje nas, że wieś nosiła wcześniej nieco inną nazwę – Holakowszczyzna albo Haulakowszczyzna. A któryś z ich przodków miał brać udział w powstaniu styczniowym. O samym grodzisku mężczyźni niewiele wiedzą, bo i niby skąd mogliby wiedzieć więcej, skoro nawet archeolodzy czy historycy są w stanie powiedzieć o nim ledwie kilka zdań, a właściwie tylko tyle, że pochodzi mniej więcej z okresu XI – XIII w., i było najprawdopodobniej założone przez Słowian, czy wschodnich czy zachodnich, tego nie wie nikt. A po zniszczeniu i spaleniu – na co wskazują wykopywane z pola zwęglone bale – jego mieszkańcy mieli założyć nowe grodzisko, w oddalonej o około 2-3 km na zachód Milewszczyźnie.

Intrygująca jest ta zmiana nazwy wsi na Holakowszczyzna, tak jakby była próbą zeslawizowania pierwotnej nazwy Aulakowszczyzna. Niewykluczone, że nastąpiłą slawizacja słowa mającego swój rodowód w języku litewskim. Ze źródeł historycznych wynika bowiem, że wieś miał założyć myśliwiec Aulak, który otrzymał tu w 1652 r. nadanie ziemi. Aulak z pewnością nie jest nazwiskiem pochodzenia słowiańskiego, lecz bałtyjskiego. Możliwe, że nasz myśliwiec był przybyszem z nieodległej etnicznej Litwy, a ziemie te wówczas należały do Wielkiego Księstwa Litewskiego (województwa trockiego). Tę tezę mogłyby potwierdzać tak charakterystyczne dla języka litewskiego dwugłoski, tj. połączenia dwóch samogłosek, np. – au, -ai, – ei, – ui, -ie, -uo, dość trudne do wymówienia dla Słowian – i stąd być może to zmiana nazwy na Holakowszczyzna. Ale są to tylko przypuszczenia, wiedzieć tego na pewno nie możemy, ze względu na brak źródeł pisanych. A wiedzieć, cóż, chciałoby się szalenie, tak, jak i chciałoby się poznać losy mieszkańców spalonego grodziska. Czy byli Słowianami przybyszami z okolic Grodna, czy może z Mazowsza, a może było to grodzisko jaćwieskie bądź litewskie, i wreszcie, kto miałby być agresorem? Ta wiedza tonie jednakże w mrokach niepamięci.

Na północ od grodziska natomiast, wolno toczy swoje wody, meandrując między polami i sosnowymi zagajnikami rzeka Kumiałka, której nazwę znajomy Litwin wywodzi od litewskiego słowa "kumele" oznaczającego "klacz", ale i w tym przypadku pewności mieć nie możemy, bo może ono równie dobrze pochodzić z języka jaćwieskiego, blisko spokrewnionego z litewskim.

Po wysłuchaniu interesujących historii snutych przez miejscowych gospodarzy, udajemy się jeszcze na wschód, by objerzeć na skraju wsi wiatrak typu holenderskiego z 1930 r. Swoją drogą interesujące jest to, że w okolicach Korycina zachowało się jeszcze kilka wiatraktów tego typu, nie typowych dla większości ziem polskich wiatraków "koźlaków", tylko właśnie "holendrów". Może jest to spuścizna po osadnikach niemieckich z Prus Wschodnich, którzy osiedlili się tu, gdy ziemie te po trzecim rozbiorze w 1795 r. przypadły właśnie Prusom? To również rzecz warta zbadania.

A niedaleko od wiatraka, tuż przy drodze prowadzącej do wsi Przystawka, w szczerym polu dostrzegamy jeszcze niewielkie, z pewnością sztuczne usypisko, otoczone wątłymi bezlistnymi drzewami, wyglądające, jak kurhan. Jaćwieski? Słowaiński? A może będący śladem bytności Gotów na tych ziemiach we wczesnym średniowieczu, tak jak cmemntarzysko kurhanowe w pobliskiej Jasionowej Dolinie z IV – V w. n.e.? To bez wątpienia kolejna sprawa warta odkrycia, a sama Aulakowszczyzna, i okolica, mieszkajacy tu ludzie, sprawiają, że wraca się tu możliwie, jak najczęściej.






Kurhan między Aulakowszczyzną a Przystawką.





Wiatrak "holender" na skraju Aulakowszczyzny.











Wiatrak typu "holender" tuż przed Korycinem (od strony południowej).











Widoki grodziska.















Pole, na którym nasz przewodnik podczas orania odkrywał zwęglone bale.

















Rzeka Kumiałka, od strony północnej osłaniająca grodzisko.







Droga z Aulakowszczyzny w stronę Korycina.

2 komentarze:

Jasionówka dawniej i dziś pisze...

i ja się do Aulakowszczyzny wybrać w końcu muszę.

wschody słońca pisze...

Czy chcesz przez to powiedzieć, że mieszkając w Jasionówce, NIGDY nie byłaś w Aulakowszczyźnie?

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...