Coraz trudniej żyć w tym kraju. Eskalacja konfliktu wokół krzyża pod Pałacem Prezydenckim ujawnia niespotykane dotąd w społeczeństwie pokłady agresji. Abstrahując od tego czy krzyż powinien tam zostać czy też nie, agresja, nienawiść z jaką spotykają się jego obrońcy w cywilizowanym państwie jest nie do przyjęcia. Podchmielone panienki kpiące z babć, elokwentne, pewne siebie, urodziwe, młode przedstawicielki stołecznej klasy średniej, które bez trudu wygrywają potyczki słowne z przerażonymi nieco w gruncie rzeczy prostymi kobietami, wieczór kawalerski panów w kominiarkach, który zamienił się w niewybredne kpiny z grupki obrońców, rozdygotany z nerwów, krążacy w kółko, nie mogący zapoanować nad emocjami dwudziestoparolatek wykrzykuujący kilkakrotnie tytł utworu AC/DC "Highway to hell", dobywająca się z głośników jazgotliwa muzyka. Słowem, niezły fun. To wszystko wygląda, jak kopanie leżącego.
A w sobotę podróż na południowy wschód, tak jakby ucieczka, ale od polskości uciec się nie da, niesiemy ją jak jakiś najprawdziwszy garb, którego nie sposób się pozbyć. Przedburzowe nieco Podlasie, parne, chmurzące się, szare, trasa do Siemiatycz już niczym nie może mnie zaskoczyć, wydaje się nawet - tym razem - nieco monotonna. Na drugim brzegu Bugu - Sarnaki, Platerów, bardziej otwarte przestrzenie, teren jeszcze delikatnie pofałdowany, sady, ogrody, niemal przedsmak Sandomierszczyzny. Obwodnice Międzyrzeca Podlaskiego, Radzynia Podlaskiego, Lubartowa, sprawiają, że podróż z Białegostoku do Lublina trwa niecałe trzy i pół godziny. Za Lublinem skręt w prawo do Bełżyc, po drodze widoczne ślady piątkowej nawałnicy - połamane drzewa, usunięte na pobocze konary, gałęzie, przepiłowane lipy jeszcze dzień wcześniej tarasujące drogę. Naprawdę sprawnie przeprowadzana akcja. Bez problemów dojeżdżam do Opola Lubelskiego, później Józefów, Annopol, droga wiedzie wzdłuż Wisły, na skarpie, stan wody jest wysoki, z samochodu dostrzegam bez problemu lustro rzeki, worki z piaskiem zabezpieczające przed przesiąkami wałów. Po drodze w kilku wioskach weseliska - kilkadziesiąt niemal samochodów karnie ustawionych na poboczu. Naprawdę z gustowną elegancją ubrani młodzi ludzie, brama powitalna przy domu najprawdopodobniej panny młodej. Atmosfera niekłamanej radości, a to wszystko w popołudniowym sobotnim słońcu, ze wzmocnionymi wałami na Wiśle w tle.
Tuż przed Sandomierzem i tuż za, w licznych wioskach, wypełnione z ogromnym czubem kontenery. Jest w nich wszystko - połamane krzesła, stoły, szafy, lodówki, telewizory. Gdzieś sterczy pionowo ceglana ściana domu, który runął podmyty do wody, w podpiwniczeniach, na niskich parterach pootwierane na oścież okna, ludzie wciąż suszą domy, i znowu worki wypełnione piaskiem, przy samej drodze.
Dalej Połaniec, Słupia, Koszyce, skręt w lewo na Brzesko i już za Brzeskiem zaczynają się Beskidy, z początku nieśmiało, coraz wyżej pną się w miarę zbliżania się do Nowego Sącza. Droga wąska, kręta, przede mną samochód ciężarowy wiozący jakieś odpady, co chwile wzbijają się z przyczepy w górę a to kawałki tektury, a to gazety, raz gubi kawałek blachy, całe szczęście spada ona na przeciwległy pas, którym akurat nikt nie jedzie. Część kierowców nie wytrzymuje, wyprzedzają pod górę, na zakręcie, na serpentynie, na linii ciągłej. Z Nowego Sącza jeszcze 30 km do Krynicy, i tu także ślady po kataklizmie - w pewnym momencie niknie prawy pas - pozostała wyrwa, urwisko, odgrodzona biało - czerwonymi barierkami, na długości około 50 metrów zniknęła całkowicie połowa drogi, wyszarpana przez płynący teraz leniwie, niewinnie, zupełnie niepozorny potokiem. A z Krynicy jeszcze kilkanaście kilometrów i już upragniona Słowacja...
poniedziałek, 9 sierpnia 2010
Moje wschody
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
4 komentarze:
Chyba Ci trochę zazdroszczę :)
Mieszkasz w mieście, w którym wiele lat temu poznałam cerkiew. Potem odwiedzałam cerkwie i monastyry w Serbii, Macedonii i Kosovie-Metochii, ale już nigdy nabożeństwo prawosławne nie zrobiło na mnie takiego wrażenia, jak za tym pierwszym razem.
Nigdy więcej nie byłam też już w Białymstoku. Co jeszcze pamiętam? Pałac Branickich i przepyszne kołduny litewskie w barszczu w jakimś podrzędnym hoteliku.
I niezwykłą życzliwość spotkanych tam ludzi. Wszędzie – w hotelu, w sklepie, po prostu na ulicy :)
Zazdroszczę także Ci podróży. Bardzo lubię Lubelszczyznę.
Jest taka prawdziwie polska,
a ludzie mówią tam ciepło i miękko. No i chyba tylko tam w Polsce można zjeść żurek z wkrojonym białym serem – taki, jaki gotowała moja babcia.
I jeszcze Beskid Sądecki... kraina o najpiekniejszych krajobrazach...
No i jak tu Ci nie zazdrościć, nawet jeśli akurat za Słowacją jakoś szczególnie nie tęsknię? :)
A ja... mieszkam w Warszawie.
O 10 minut drogi od Pałacu Prezydenckiego.
Byłam tam w nocy z poniedziałku na wtorek, podczas tej demonstracji przeciwko krzyżowi.
Musiałam. Bardzo obawiałam się o tę garstkę ludzi przy krzyżu. Nie przeceniam swoich sił, ale pomyślałam sobie, że im więcej nas będzie, tym mniejsza będzie pewność demonstrujących.
Potem ze zdumieniem oglądałam relacje pokazywane w stacjach telewizyjnych.
To niewiarygodne, że można tak zmanipulować przekaz.
Nie chcę o tym opowiadać, ale było gorzej niż piszesz. Strasznie. Nigdy nie widziałam na własne oczy takiego rozbestwienia, takiej agresji, takiej wulgarności. Przerażające.
To jest przyszłość naszej biednej Ojczyzny...
Jak można nie tęsknić, nie przepadać za Słowacją? ;-) Ja bez niej żyć nie mogę ;-)
Liturgia w prawosławiu jest bardzo mistyczna. Bardzo lubię atmosferę cerkwi. Jednakże relacje między katolikami a prawosławnymi na Podlasiu nie są najlepsze, ale nie chciałbym tu winić żadnej ze stron, to sprawa zaszłości historycznych bardziej niż różnic mających swoje źródło w religii. One się kiedyś ułożą, tego jestem pewien.
Co zaś się tyczy naszej kuchni, to wymieszały się tu elementy kuchni litewskiej, białoruskiej i polskiej, stąd te kołduny. A chłodnik litewski zdarzyło Ci się próbować?
>Jak można nie tęsknić, nie przepadać za Słowacją? ;-)
Można.
Jak się jej prawie nie zna :)
W Bratysławie byłam raz - w czasach, gdy jeszcze istniała Czechosłowacjaa. A potem tylko raz zawiodło mnie na krótko w słowackie Tatry. Są piękne, ale znam również piękniejsze góry.
Prawdopodobnie Ty czujesz się tam jak u siebie w domu :)
Wiem skąd się wzięły kołduny na bisłostocczyźnie. dziś zresztą można je dostac w całej Polsce. Niemniej u Was naprawdę wiedzą, jak je zrobić. Są wyraźnie czosnkowo-majerankowe i soczyste. Przaypomina się stary przepis: "Kołdun, jeśli adekwatny, przyciśnięty językiem do podniebienia, jednocześnie w 7 miejscach sok musi puścić" :))
Chłodnika nie jadłam, ale chyba bym nie doceniła. Dla mnie zupa musi być gorąca, jak wyciągnięta przed chwilą z piekła :))
Nie czuję się ekspertem w sprawach dotyczących Słowacji, ale rzeczywiście w okolicach Bardejowa, Preszowa, Starej Lubowni czy Koszyc, czuję się jak w domu. To jest ledwie część wschodniej Słowacji, z jej urokliwymi miasteczkami, gotyckimi kościołami, ruinami zamków, malowniczymi ryneczkami niekiedy z gotyckimi jeszcze kamienicami.
Jeszcze przedwczoraj wieczorem pałętałem się po rynku w Bardejowie, zaglądałem do gotyckiego kościoła, do barokowej cerkwi greko-katolickiej, przysłuchiwałem się próbie muzyków z filharmonii w Preszowie naprzeciw gotyckiego ratusza.
Możliwe, że są góry piękniejsze niż słowackie Tatry czy Beskidy, ale tej wschodniosłowackiej atmosfery powtózyć się nie da nigdzie indziej...
Prześlij komentarz