czwartek, 8 lipca 2010

Moniste, XIX-wieczny bosman, i co Estończycy wiedzą o Polsce

Moniste, mała urokliwa wioska położona prawie na granicy estońsko-łotewskiej, w kotlince, otoczona łagodnymi wzniesieniami i bujnymi, soczyście zielonymi lasami, z rzeczką połyskującą gdzieś między drzewami i swoim blaskiem przyciągającą wzrok każdego znużonego podróżnika. Przekroczenie granicy tuż za Ape (po stronie łotewskiej), minięcie niebiesko-czarno-białch słupów, tchnęło w nas energię zupełnie nieoczekiwaną po trudach długotrwałej i nie bez przygód podróży; stanowiło zapowiedź czegoś zupełnie nowego, długo oczekiwanego, wymarzonego, zapowiedź nowej, dobrej przygody. Z nieodległych pól zza ściany sosonowego losu dobiegały już odgłosy osób nawołujących się w języku estońskim, a poza tym słońce rozświetlające smukłe bursztynowe pnie sosen, cisza, spokój, którego nie mąciły nie tak dawno jeszcze, dające się niemiłosiernie we znaki - w łotewskich kniejach - chmary komarów i gzów, jakich nie doświadczysz nawet na biebrzańskich bagnach.


Wąska, wijąca się jak górska droga, asfaltówka; pierwszym napotkanym przez nas człowiekiem był dziadek w granatowym płaszczu, wspierający się na drewnianej lasce, jakby własnej roboty – z leśnego drewna - zmierzający wzdłuż drogi w kierunku granicy.


Tak powitało nas Moniste – pierwsza wieś po estońskiej stronie.


Żegnała nas już zupełnie inaczej – w godzinach porannych, pochmurną i przeddeszczową pogodą. Ostatnie zakupy w sklepie, który pewnie pamięta jeszcze czasy, gdy Estonia była radziecką republiką. W sumie trzy kobiety, włącznie ze sprzedawczynią, cierpliwie odpowiadają na pytania niezdecydowanych klientów z Polski, którzy sami nie wiedzą czego chcą. Na marginesie warto dodać, że estońska żywność jest tak samo wyśmienita, jak i litewska, chleb smakuje jak chleb domowego wypieku, mleko, jakby było udojone prosto od krowy, jogurty, masła, sery, śmietany, jak domowe, no i znakomite słodycze. I radość ekspedientki niekłamana, gdy słyszy łamaną estońszczyzną wypowiadane nieporadnie i pewnie śmiesznie słowa "dziękuję bardzo", "do wiedzenia". Język estoński jest miły dla ucha i wydaje się – w przeciwieństwie do węgierskiego (ta sama grupa językowa – języków ugro-fińskich) łatwiejszy do wyuczenia. Warto nauczyć się nawet kilku podstawowych słów, by zobaczyć tę szczerą radość osób, z którymi zmienialiśmy kilka zdań w kafejce, w sklepie, na ulicy, w banku. No i uczyć się dalej rzecz jasna!


Już dosłownie ostatni postój przed granicą, nad rzeką, przy drewnianym domku z dwoma tablicami pamiątkowymi w dwóch językach – łotewskim i estońskim. Wydaje się, że jest to miejsce spotkań mieszkańców wsi z obu stron granicy. Drewniany szary dom, o dwuspadowym dachu jest zamknięty, zaglądamy jedynie przez okna, by zobaczyć poustawiane na stołach i półkach sprzęty gospodarstwa domowego, książki, jest to najprawdopodobniej jakaś wystawa etnograficzna, a jedno z pomieszczeń zostało zaadaptowane na bar.


W czasie, gdy krążymy wokół domu, na parking podjeżdża szambiarka, wysiada z niej starszy, siwy, niewyoski mężczyzna, w koszulce na ramiączkach, dobrotliwą twarz ma okoloną siwą brodą, która przydaje mu majestatu doświadczonego bosmana z XIX-wiecznego szkunera. Włożywszy rurę do studzienki i mając chwilę czasu, ogląda nasze auto, a spostrzegłszy na tablicy rejestracyjnej oznaczenie "PL" podchodzi do nas i z zaciekawieniem pyta, co się obecnie u nas w Polsce dzieje, jak sobie radzimy z powodzią, bo on ogląda wszystkie wiadomości i uważnie śledzi wydarzenia z Polski. Wykazuje żywe, szczere zainteresowanie Polską, z przejęciem opowiada o obejrzanych w TV obrazach z terenów dotkniętych powodzią. Na koniec żegnamy się serdecznie, choć mężczyzna – wskazując rozwieszony nad drogą kolorowy baner – zaprasza nas jeszcze do pozostania w Moniste do środy (była akurat sobota), kiedy to miał odbyć się festyn. Czas nas jednak nagli, jeszcze w sobotę wieczorem mamy dotrzeć do Wilna. Obiecujemy wrócić za rok.


To naprawdę zdumiewające z jaką życzliwością, zainteresowaniem i współczuciem zetknęliśmy się w Estonii. I nasza gospodyni w Tartu także z niekłamanym przejęciem wypytywała nas o skutki powodzi, o to jak sobie z nią, jako kraj radzimy. Podobnie też mieszkająca z nami w jednym domu około trzydziestoletnia trenerka jazdy figurowej na lodzie z Tallina, kilkakortnie wykazała się w rozmowach przy śniadaniu znajomością współczesnych spraw polskich – ze współczuciem wypowiadając się o tragedii smoleńskiej z 10-kwietnia i o losach powodzian.


Zaskakujące to wszystko i jednocześnie chyba zawstydzające, bo co o Estonii i Estończykach, wie przeciętny Polak? Czy śledzimy z zainteresowaniem losy tego małego kraju i sympatycznego narodu? Co wiemy o jego historii i kulturze?






Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...