Przeraża mnie perspektywa - być może konieczności - przeniesienia się do Warszawy. To miasto jest mi wciąż obce, nie czuję się dobrze na Mazowszu, ale wschód wyczerpał już chyba swoje wszystkie możliwości. Wolałbym odbyć podróż dużo dalej na północny wschód i osiąść na stałe gdzieś w Wilnie, mieście przyjaznym, "swoim", kojącym, niosącym spokój i umiar, prawdziwą różnorodność i wolność.
Niedzielna podróż, pewnie podświadomie na północ, w stronę Wilna. Nowa dwupasmówka kończy się już przed Katrynką. Tuż po przejechaniu wiaduktu nad torami dawnej kolei petersbursko - paryskiej, wycięte szerokie pasy starych sosen, po obu stronach wąskiej szosy, niedoszłej Via Baltica, droga dziurawa jak sito, w dni powszednie bez ustanku suną tędy ciężkie i ogromne Tiry, w stronę Bałtów i Estów, a może i jeszcze dalej. Tuż przed "Wikingiem" otwiera się prawdziwa, zapierająca dech w piersiach przestrzeń, dolina Supraśli, niegdyś Sprząśli, na horyzoncie czernieje Puszcza Knyszyńska. Wydobywamy się z ciemnego lasu Pietrasze po prawej i rezerwatu Antoniuk gdzieś po lewej, na zalane słońcem otwarte łagodne wzgórza. Latem wzdłuż tej leśnej drogi intensywnie pachną akacje, prawie tak jak na Węgrzech, przy granicy z Ukrainą.
A teraz otwiera się krajobraz litewski, północny, z postrzępionymi wierzchołkami ponad stuletnich świerków i sosen na styku z niebem. Opuszczamy się w dół, by za chwilę wspinać się łgodnie w górę. Jurowce. Baradziej już dzielnica, przedmieście Białegostoku niż dawna, prawdziwa wieś z drewnianymi domkami o dwuspadowych dachach, z ogrodami gorzko pachnącymi ziołami. Wieś przedzielona barierami dzwiękochłonnymi, zza których wyłaniają się w większości murowane potworki. Śliczne dziewczyny o malinowych ustach czekajace na autobus do miasta, ale to nie rodowite mieszkanki wsi, to dziewczyny "miastowe", jadące do którejś z knajpek w mieście, córki przedstawicieli nieśmiało zaryswoującej się wschodniej klasy średniej. Bujne, falujące, kasztanowe włosy rorzucone zalotnie i niedbale, uśmeichnięte, pewne swojej wartości, raczej miłe. Za Jurowcami zaczyna się już prawdziwa Puszcza. Miejsce, w którym był kiedyś grób partyzanta, któremu nie udało się uciec przed Niemcami, chyba zostało zrównane z ziemią. Miałem może 4 lata, gdy zbierając poziomki z rodzicami, natknęliśmy się na skromny drewniany krzyż zatopiony w liściach paproci i krzakach poziomek w starym sosnowym lesie. Dopiero dużo później napotkana przypadkowo starsza kobiecina opowiedziała nam historię nieszczęsnego partyzanta. Czy ktokolwiek się pofatygował, by przenieść kości nieszczęśnika gdzieś na cmentarz czy krzyż usunięto, a grób zalano asfaltem?
Za Katrynką wiatrołomy na bagnach wzdłuż drogi w tym miejscu na grobli. Później Rybniki, w których ubiegłej wiosny podczas wycieczki rowerowej rodowity mieszkaniec wioski oferował nam zupełnie bezinteresownie swój czas i wiedzę, i chciał nas prowadzić do miejsc, w których ginęli żołnierze AK. Było już jednak późno, umówiliśmy się na inny termin.
Dalej już tylko Przewalanka na skraju Puszczy i znowu otwarta przestrzeń, zalane słońcem łagodne wzgórza, bielone murowane kapliczki przy polnych drogach, odchodzących od ruchliwej ponad miarę szosy. Zjeżdżamy w lewo, na zachód, w stronę Jasionówki, przez położoną na stoku wzgórza Dobrzyniówkę, kilomter może dwa za wioską, na skraju lasu dostrzegamy murowaną kapliczkę zwieńczoną krzyżem. Inskrpypcja informuje, że w tym miejscu zginął śmiercią tragiczną w 1941 r. Stanisław Borys, 22 - letni chłopak, który prosi o trzy Zdrowaś Mario. Nad inskrypcją zdjęcie - pogodna, pociągła twarz młodego mężczyzny o dużych, ufnych oczach. Miejsce tajemnicze, otulone starymi sosnami, ze wzgóza roztacza się widok na skraj Puszczy i nieodległą wieś o nazwie Kujbiedy. Zza wierzchołka wzgórza unosi się dym z komina. Niemal naprzeciw kapliczki, po drugiej stronie wąskiej asfaltowej drogi, na skraju pola stoi niemal dwumterowy żeliwny krzyż na kamiennym postumencie z łacińską inskrypcją: "O crux ave spes unica salve nos ab omni malo", pod nią data - 1907.
A w drodze powrotnej już tylko kojące granie Marcina Kydryńskiego, kojarzące mi się nieodmiennie z odkrywanymi w ubiegłym roku średniowiecznymi grodziskami Bałtów albo Słowian w nieodelgłej Aulakowszczyźnie, Milewszczyźnie czy Trzciance. Kto by przypuszczał, że te pofałdowane łagodnie krajobrazy, sosnowe zagajniki będą tak zgodnie współbrzmieć z fado, z muzyką z Somalii, Wysp Zielonego Przylądka. Ten sam spokój, ta sama melancholia, ta sama nadzieja.
wtorek, 9 marca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz