niedziela, 6 grudnia 2009

Stasys Eidrigevicius, Ludwik Zamenhof, czyli słów kilka o prowincjonalnym muzealnictwie

Trzeba przynzać, że w białostockich muzeach nierzadko zdarzają się naprawdę interesujące wystawy. Jeszcze do końca października w Muzeum Podlaskim mieszczącym się w Ratuszu można było obejrzeć wystawę poświęconą wykopaliskom archeologicznym na terenie Elbląga - "Elbląg. Bogactwo Hanzy". Bardzo żałuję, że brak czasu nie pozwolił mi na dotarcie na nią. A keidy już czas się wreszcie znalazł, to zmieniła się wystawa, ale też pojawiły się inne przeszkody uniemożliwiającę kontemplację dóbr kultury. Nie warto porównywać muzeów z Polski B z wzorcami muzeów takimi jak Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie, czy Terror Haza w Budapeszcie, bo to i nie ta skala, nie te środki, a i tematyka zupełnie inna, choć w swojej formie jakiś kierunek wyznaczać także tym prowincjonalnym powinny. No wyjątkiem może być multimedialne Muzeum Przyrodnicze w Białowieży, czy Muzeum Ikon w Supraslu, nowoczesne, naprawdę interesujące.

Tak więc kiedy wreszcie znalazł się czas, wybrałem się na dwie wystawy - jedna w Centrum im. Ludwika Zamenhofa, druga w Muzeum w Ratuszu prezentująca twórczość litewskiego malarza - Stasysa Eidrigeviciusa. Centrum im. Ludwika Zamenhofa otwarto w lipcu tego roku. Mieści się ono w starej kamienicy, a zanczną część ekspozycji stanowią archiwalne zdjęcia Białegostoku z drugiej połowy XIX i początku XX wieku, przywołujące klimat miasta wielonarodowściowego, wielokulturowego - w drugiej połowie XIX wieku, około roku bodaj 1867 mieszkańcy narodwości żydowskiej stanowili od 60 do 70 % populacji miasta. W tym czasie osiedlali się tu także licznie Niemcy - jako fabrykanci, wysoko wykwalifikowani pracownicy fabryk głównie włókienniczych, Rosjanie - korpus wojskowy, urzędnicy administracji carskiej. Zdjęciom towarzyszą opisy poswięcone maistu z czasów młodości Ludwika i samemu twórcy esperanto, który urodził się w Białymstoku w 1859 r.; z głośników dobiega głos lektora przekazujący te same treści, które zawarto w owych opisach. Dla osób spoza Białegostoku lub tych, które wcześniej nie itneresowały się ani historią miasta, ani Zamenhofem, wystawa może być rzeczywiście interesujaca. Rozczarowywać jedynie może jej skromny rozmiar - to zaledwie 4 pomieszczenia, pomysłowo jednak zaaranżowane - sprzęty domowe z epoki, budująca nastrój gra świateł, to dyskretnie zapalających się, to - może zanadto szybko - gasnących (jeszcze przed ukończeniem czytania). Oprócz tego na dole - pomieszczenia do prowadzenia warsztatów plastycznych, fotograficznych, organziowania konferencji, spotkań, dyskusji. Na piętrze sala przeznaczona na wystawy tymczasowe, my akurat trafiliśmy na wystawę fotografii starych cmentarzy żydowskich oraz świątyń prawosławnych, katolickich i dawnych synagog województwa podlaskiego. Zasmucal natomiast brak zwiedzających - sobota godziny 15.00 - 16.00, a w Centrum pustka kompletna. Wskazywaloby to chyba jednak na to, że Muzeum liczyć może przede wszystkim na przybyszów z pozostałych części Polski i zagranicy. Z drugiej strony to jednak wstyd, by w 300 - tysięcznym mieście w sobotę muzeum świeciło pustkami, a do tego dochodzi przecież jeszcze cały region z niemałymi przecież miastami, takimi jak Łomża czy Suwałki. Do Centrum można przecież wpaść przyjeżdżając nawet na zakupy do galerii handlowych - na parkingach wszak widnieje przekrój rejestracii samochodowych z całego regionu.

W ubiegłą natomiast sobotę udało mi się wreszcie dotrzeć na wystawę do Muzeum w Ratuszu, bogactwo Hanzy niestety mi umknęło, ale ucieszyłem się z prezentacji twórczości litewskeigo malarza - Stasysa Eidrigeviciusa, której wcześniej kompletnie nie znałem. I tu niestety rozczarowanie. Muzeum jest otwarte co prawda do godziny 17.00, a my przybywszy 10 minut przed godziną 16 upewnialiśmy się czy zostaniemy wpuszczeni i czy na pewno zdążymy obejrzeć całą wystawę; pani bileterka zapewniała nas, że jak najbardziej. A że nie potrafimy zwiedzać w biegu i powierzchownie, to chodziliśmy z kartką zawierającą opis poszczególnych dzieł malarza koncentrując się na każdej pracy. Do drugiej sali kilkanaście minut po godzinie 16.00 ni stąd ni zowąd wszedł jeden z kustoszy, młody chłopak - i tu nastąpiła scenka jako żywo przypominająca sceny z filmów Barei - spiorunował nas spojrzeniem, westchnął głośno znacząco i poszedł do pierwszego pomieszczenia, by zgasić światło. Jeszcze zanim przeszliśmy krótkim korytarzem do kolejnej, dopadła nas młoda kustoszka, która grzecznie zasugerowała nam byśmy się nieco pośpieszyli, bo mamy przed sobą jeszcze kilka sal na parterze i kilka w podziemiach, słowem oglądania sporo, a czasu coraz mniej. Zanim zdążymy dotrzeć do kolejnej sali w przelocie złapie nas jeszcze jedna kustoszka - nieco starsza, widać, że zaprawiona w bojach ze zwiedzajacymi, by również zasugerować nam narzucenie sobie szybszego tempa zwiedzania, bo czas płynie nieubłaganie. Nie ma rady, przyśpieszamy. Jest godzina 16.30 docieramy do czwartego pomieszczenia, jeszcze przed kilkoma minutami był tu włączony projektor, laptop, a na ekranie wyświetlany jakiś krótki film, którego odgłosy dobiegaly do nas nieco wczesniej, ale nam już niestety nie było dane go objerzeć, bo projektor zdążył już nawet wystygnąć. Znowu przyśpieszamy kroku, sporą część prac pomijamy całkowicie, schodzimy na dół, 16.35, obie kustoszki schodzą za nami wesoło gaworząc, jedna - ta nieco starsza uradowana, że wreszcie może pójść do domu, zakłada ciepły plaszcz. Smiechy, żartobliwe rozmowy dobiegają z pomeiszczenia obok, a my po sali, w której obejrzeliśmy szybciutko plakaty Stasysa Eidrigeviciusa przechodzimy do pomieszczenia, w którym stoi telewizor, oczywiscie zapobiegliwie już wcześniej wyłączony.

Z Muzeum wychodzimy jeszcze przed 17.00.

Rozumiem bardzo dobrze to, że w sobotę nie każdemu chce się pracować, że chce się z pracy wyjść punktualnie, ale swoją drogą dlaczego wprowadzono nas w błąd przy kasie. Dlaczego wpuszcza się zwiedzających, pobiera się od nich opłatę za bilet, a następnie uniemozliwia pełne objerzenie wystawy. Rozumiem, że Muzeum jest otwarte do godziny 17.00 dla zwiedzających, a nie dla pracowników muzeum. Nic by się przecież nie stało, gdyby ów nieszczęsny projektor i telewizor zostały wyłączone równo o 17.00, albo już nawet pchlim targiem - niech tam i tak będzie - 10 minut przed 17. Muzeum w takiej postaci przypomina mi bardziej urząd, skostniałą instytucję, dającą ciepłe posadki, a nie instytucję służącą promowaniu kultury. Nikogo nie namawiam do pozostawania po godzinach w pracy, ale czasem wyjście 15 minut pózniej jest nieuniknione. Poza tym przecież skoro zatrudnionych jest kilku kustoszy - część może przychodzić do pracy wcześniej, a część pózniej, tak by wystawę zamknąć o godzinie 17.00 i z pracy wyjść odpowiednio później.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...