Jeden z moich ulubionych publicystów, dziennikarz “Obywatela” - Krzysztof Wołodźko w pierwszej części - jak się okazało niedoszłego już cyklu “System 09″ wypowiedział słowa, które wciąż nie dają mi spokoju, choć jeszcze kilka lat temu skwitowałbym je pewnie pobłażliwym uśmiechem. W kontekście oceny polskiej rzeczywistości, współczesności, dwudziestolecia quasi-niepodległości Wołodźko napomknął o rewolucji, o możliwości rewolucji, postawił retoryczne pytanie “dlaczego nie rewolucja”. Nie potrzeba żadnych wyjaśnień, by wiedzieć, że nie miał na myśli rewolucji podobnej do rewolucji francuskiej czy październikowej. Nikt poważny o takich rewolucjach dziś mówić i myśleć nie może. I rzecz nie tylko w zmianie systemu politycznego, społecznego, ekonomicznego. Ta rewolucja miałaby sięgać dużo głębiej. Świat zastany, jest zupełnie nie do przyjęcia, i pewnie tak jest zawsze, w każdej epoce, ale jeśli świat ma się zmieniać, ewoluować, to zmiany nie mogą mieć tylko i wyłącznie charakteru cywilizacyjnego, technicznego, naukowego. Postęp w tych dziedzinach, któremu nie towarzyszy zmiana człowieka na lepsze, jest nie do przyjęcia, nie do zniesienia.
Cyniczne elity, wszechobecna popkulturowa, masowa papka, natężenie wzajemnej pogardy, obojętności, brak jakichkolwiek głębszych i prawdziwych więzi, młodzi i starsi, których łączy przekonanie, że cel uświęca środki, i przeważnie cel z dobrem wspólnym nie mający nic wspólnego. Młodzi przyszli prawnicy, studenci, którzy w swej większości uważają, że mogą sięgać do nieetycznych działań, by wygrywać.
Młodzi ludzie, w ilości swej już zupełnie totalitarni, potrafiący narzucać swoją wolę i przekonania nielicznym, w których głębi tli się jeszcze ledwie dostrzegalny sprzeciw.
Psychologia traktowana jak instrukcja obsługi drugiego człowieka, bez konieczności jakiegokolwiek zaangażowania emocjonalnego, moralnego, funkcjonująca jak instrument manipulacji zachowaniami, myślami, emocjami spotykanych ludzi. I gdzież tu miejsce na Spotkanie z drugim człowiekiem? Spotkanie z drugim jako gra, grą pozorów, nie angażujemy się, ale ma być między nami gładko i przyjemnie, nie ranimy się, ale też siebie w najmniejszym stopniu nie interesujemy. Jesteśmy poprawni, eleganccy, uprzejmi i do bólu obojętni, ani na krztynę siebie nie obchodzimy. W mgiełce uśmiechów, podręcznych gestów, słów, zachowań nie spotykamy się w żaden sposób.
Uczciwość jest tak wyświechtana i żałosna, że może tylko irytować lub doprowadzać do wściekłości. Podstęp i zdrada zaprzęgnięte do walki o zbożne cele. Kwitowanie wszelkiej podłości, nikczemności zdawkowym stwierdzeniem “tak już jest”, “taki jest świat”. Pobłażliwe uśmiechy jako reakcja na przejawy nawet umiarkowanego sprzeciwu wobec rzekomego “pogodzenia z losem”.
Całkowicie spsiały język, którego nie sposób słuchać na ulicach, rojący się od “kurew”, “ch…”, “p….”. Wygolone głowy gimnazjalistów, licealistów, nawet studentów; kobiety i młode dziewczyny nie mające w sobie nic z kobiecości i dziewczęcości. Któż by to zjawisko dziś nazywał jeszcze tak jak pod koniec lat 90-tych Krzysztof Piesiewicz “wstydem przed wstydem”. Wówczas wedle Piesiewicza dziewczęta miały się krępować swego wstydu i przykrywały go wulgarnością, agresją, chcąc udowodnić, że są równe facetom. Dziś ta cała wulgarna ordynarność wydaje się być ich naturalną potrzebą do tego stopnia, że zaskakuje wielu z najbrutalniejszych mężczyzn, a może nawet ich onieśmiela i w zestawieniu z agresją i wulgarnością ich rówieśniczek czyni z nich tę stronę słabszą, skuloną i wystraszoną.
Młodzi ludzie zapatrzeni w teledyski serwowane przez MTV, VIVĘ i inne stacje, ociekające złotem, wypasionymi furami, pełne samców obłapiających uprzedmiotowione kobiety, które znakomicie odnajdują się w przydzielonych im rolach.
Rzeczywistość, w której cynizm wyziera z każdej strony, z każdego środowiska, i w której jest normą, tłumaczoną ludzką naturą, ułomną przecież i niedoskonałą. Świat duszny i ciasny, obywający się bez wrażliwości, z wyjątkiem tej prywatnej, tylko na własne potrzeby. Wrażliwość społeczna pojawiająca się tam i wtedy, kiedy się opłaca. Konieczność zaistnienia, ułożenia się, promowania, pokazywania się, by móc to kiedyś wykorzystać, a nuż ktoś w mojej sprawie podpisze list wstawiający się za mną, gdy będę w tarapatach? Czy mogę być nikczemnikiem, podlecem? Ja który/która mam na swoim koncie książki/artykuły/członkostwo w zarządach organizacji pożytku publicznego? Ja który jestem duchownym? Ja, który/która tak bezinteresownie pomagam?
Sam nie wiem, jak miałaby ewentualna rewolucja wyglądać, ale jedno jest pewne, tak żyć na dłuższą metę się nie da.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz