Pilch niedawno na łamach bodaj "Polityki" pisał, że Polska była zawsze i pozostanie dzikimi polami Europy. Z początku nieco się oburzyłem, ale po chłodnej refleksji uznałem, że trudno mu nie przyznać racji.
Słabe państwo, ludzie skrajnie obojętni i nie mający w sobie żadnych cech, które kwalifikowałyby ich, jako obywateli, a nie jak zwykłe monady żyjące tylko dla siebie i obok innych, którzy jeśli wzbudzają w nich jakieś uczucia, to najczęściej zawiść, niechęć i złość.
Słabość państwa aż razi, najpierw morderstwo Marka Papały, bo prawdopodobnie za dużo wiedział o czymś, co mogło naruszyć interesy gangsterów mających wpływy wśród polityków lub nawet nimi władających. Następnie zupełnie bezpodstawne aresztowanie Romana Kluski - choć właściwie mające podstawy - nie chciał łożyć na polityków pewnie SLD. Sąd co prawda uznał, że aresztowanie było niezgodne z prawem, ale zasądził odszkodowanie w wysokości 5.000 zł stosując przy tym wielce pokrętną argumentację, której nie mogłem się nadziwić, gdy ją czytałem.
Teraz sprawa zamordowanego Krzysztofa Olewnika, którego ojciec nie chciał wchodzić w lewe interesy z miejscowymi oprychami, wspieranymi przez lokalnych polityków, policjantów, bankowców i Bóg raczy wiedzieć przez kogo jeszcze.
W niedzielę ciocia opowiedziała historię pewnego byłego działacza "Solidarności" w białostockich "Uchwytach", świetnego fachowca, który odmawiał kolejno swoim znajomym wspólnego założenia firmy, ponieważ miał zupełnie odmienną jej wizję niż jego niedoszli wspólnicy. Uważał, że pracodawcy powinni oferować pracownikom przyzwoite warunki pracy - umowę o pracę, godne wynagrodzenie, dobrą atmosferę pełną szacunku wobec podwładnych i troski o wspólne firmowe dobro. Koledzy nie podzielili jego wizji, więc z firmy nic nie wyszło. Po pewnym czasie był jednak zmuszony zatrudnić się w jednej z firm, założonych przez kumpla, i nie wytrzymał, nie zniósł tego wszystkiego czego musiał być świadkiem - wyzyskiwania pracowników, złego traktowania, niskich płac przy wysokim zysku firmy i wysokich pensjach kierownictwa. Serce nie wytrzymało i odmówiło posłuszeństwa. Stres, ból, empatia, aż wreszcie zawał. Wydobrzał, wrócił do zdrowia, przeszedł na wcześniejszą emeryturę i niestety nie wiem, co teraz - czy czuje się wolny? Ostatnio jechał do córki, by pomóc jej urządzić się w Gdyni, gdzie osiadła razem z mężem...
środa, 16 kwietnia 2008
środa, 9 kwietnia 2008
O inicjatywach oddolnych
Dzisiejsza "Rzeczpospolita" w jednym z artykułów donosi o wyjątkowo trudnej sytuacji materialnej wielu włoskich emerytów żyjących na skraju nędzy, którzy zmuszeni są kraść w hipermarketach. I nie są to pojedyncze przypadki, ale zjawisko dość powszechne.
Trudności ekonomiczne państwa włoskiego, niskie emerytury sprawiły, że wielu emerytów, którymi nie opiekują się ich dzieci, przymiera głodem, stąd ta marketowa plaga kradzieży. Coraz częściej ochroniarzom zdarza się zatrzymywać kradnących, przerażonych, płaczących i całkowicie nieporadnych starszych ludzi.
Nie o samym jednak zjawisku kradzieży chciałem pisać, ale o inicjatywie oddolnej włoskich handlowców z branży spożywczej, którzy postanowili na miarę swoich możliwości wesprzeć ubogich emerytów. Zdecydowali, że każdego miesiąca w każdy ostatni tydzień ceny artykułów spożywczych będą obniżane o 25% z myślą właśnie o biednych emerytach. Sklepy spożywcze, hipermarkety mają też organizować stoiska z przecenionymi towarami, których termin ważności zbliża się ku końcowi, ale które przeterminowane jeszcze nie są.
W artykule przytoczono też wypowiedź pewnego ochroniarza, który opowiadał o tym, jak kraje mu się serce, gdy musi zatrzymywać kradnących emerytów. Opisywał przypadki staruszków, których sumienie rusza na tyle, by przed kasą odłożyć produkt, który zamierzali ukraść - bez jego interwencji; starszych ludzi spożywających artykuły spożywcze na miejscu. Mówił, że żal mu tych ludzi, ale gdyby ich nie zatrzymywał sam straciłby pracę. Wielokrotnie zdarzało mu się dawać własne pieniądze, by kradnący mogli nimi zapłacić za produkty, które przy nich znaleziono.
Wzruszające historie, na podstawie, których utalentowany pisarz czy scenarzysta mógłby byłoby napisać niezłą powieść lub scenariusz filmowy.
Na mnie największe wrażenie wywarła jednak inicjatywa włoskich handlowców z branży spożywczej. Nie pojedyncze, odosobnione przypadki, ale przedsięwzięcie całej branży podyktowane współczuciem wobec starszych, ubogich ludzi, którzy wbrew własnym przekonaniom, wbrew własnemu sumieniu, w samoponiżeniu zmuszeni są kraść, by przeżyć.
Jestem ciekaw czy u nas byłaby możliwa taka akcja, czy w tym nienasyceniu zyskiem, rosnącej chęci bogacenia się, w pogoni za wciąż umykającą pod względem materialnym Europą, stać byłoby naszych polskich spożywców na taki gest?
Trudności ekonomiczne państwa włoskiego, niskie emerytury sprawiły, że wielu emerytów, którymi nie opiekują się ich dzieci, przymiera głodem, stąd ta marketowa plaga kradzieży. Coraz częściej ochroniarzom zdarza się zatrzymywać kradnących, przerażonych, płaczących i całkowicie nieporadnych starszych ludzi.
Nie o samym jednak zjawisku kradzieży chciałem pisać, ale o inicjatywie oddolnej włoskich handlowców z branży spożywczej, którzy postanowili na miarę swoich możliwości wesprzeć ubogich emerytów. Zdecydowali, że każdego miesiąca w każdy ostatni tydzień ceny artykułów spożywczych będą obniżane o 25% z myślą właśnie o biednych emerytach. Sklepy spożywcze, hipermarkety mają też organizować stoiska z przecenionymi towarami, których termin ważności zbliża się ku końcowi, ale które przeterminowane jeszcze nie są.
W artykule przytoczono też wypowiedź pewnego ochroniarza, który opowiadał o tym, jak kraje mu się serce, gdy musi zatrzymywać kradnących emerytów. Opisywał przypadki staruszków, których sumienie rusza na tyle, by przed kasą odłożyć produkt, który zamierzali ukraść - bez jego interwencji; starszych ludzi spożywających artykuły spożywcze na miejscu. Mówił, że żal mu tych ludzi, ale gdyby ich nie zatrzymywał sam straciłby pracę. Wielokrotnie zdarzało mu się dawać własne pieniądze, by kradnący mogli nimi zapłacić za produkty, które przy nich znaleziono.
Wzruszające historie, na podstawie, których utalentowany pisarz czy scenarzysta mógłby byłoby napisać niezłą powieść lub scenariusz filmowy.
Na mnie największe wrażenie wywarła jednak inicjatywa włoskich handlowców z branży spożywczej. Nie pojedyncze, odosobnione przypadki, ale przedsięwzięcie całej branży podyktowane współczuciem wobec starszych, ubogich ludzi, którzy wbrew własnym przekonaniom, wbrew własnemu sumieniu, w samoponiżeniu zmuszeni są kraść, by przeżyć.
Jestem ciekaw czy u nas byłaby możliwa taka akcja, czy w tym nienasyceniu zyskiem, rosnącej chęci bogacenia się, w pogoni za wciąż umykającą pod względem materialnym Europą, stać byłoby naszych polskich spożywców na taki gest?
poniedziałek, 7 kwietnia 2008
Świeczkowa manifestacja w Bratysławie
Wczoraj i dziś próbowałem wpisywać w polskich wyszukiwarkach hasło "świeczkowa manifestacja", by stwierdzić czy Polacy wiedzą cokolwiek o tym wydarzeniu i czy poświęcili mu jakąkolwiek uwagę.
W portalu google.pl wyświetliła mi się jedna strona, na której znalazła się poszukiwana przeze mnie fraza, w onecie i wirtualnej Polsce ani jedna strona nie została odnaleziona, w interii jedna strona, a oprócz tego w ramkach reklamy firm zajmujących się produkcją czy sprzedażą świec. I to tyle. Wstyd, cóż więcej można powiedzieć. Słowacy bez porównania więcej wiedzą o Polsce, o naszej kulturze, historii, współczesności, niż my o nich, interesują się żywo tym, co dzieje się w Polsce, a my nie jesteśmy w stanie poświęcić uwagi tak ważnemu wydarzeniu w historii Słowacji, jak świeczkowa manifestacja.
25 marca 1988 r. około 2 tysięcy Słowaków zebrało się na głównym placu Bratysławy - "Hviezdoslavovo námestie" (różne źródła podają różną ilość uczestników, niektóre zaznaczają, że nie wszystkich dopuszczono na plac, na którym gromadzili się manifestanci, część została w bocznych uliczkach prowadzących na plac), by podczas pokojowej demonstracji domagać się swobód religijnych, nieingerowania władz komunistycznych w mianowanie biskupów kościoła katolickiego oraz przestrzegania przez władze praw obywatelskich.
Ruch dysydencki w komunistycznej Słowacji był niewielki, sprzeciw wobec komunistycznych zbrodni wyrażały tutaj głównie środowiska katolickie. To w kościołach katolickich drukowano zakazane książki i czasopisma, to właśnie kościół katolicki udzielił wsparcia opozycjonistom wywodzącym się - jak to zostało już wyżej wspomniane - ze środowisk katolickich.
Po wydarzeniach z czasów II wojny światowej, ale i czasu ją poprzedzającego, gdy ksiądz Józef Tiso, a wcześniej ksiądz Andrej Hlinka wdali się we flirt z faszyzmem, kościół katolicki lat 80-tych musiał postępować nader ostrożnie, by uniknąć oskarżeń ze strony władz komunistycznych o "klerofaszyzm". Stąd też obawiał się otwartego i intensywnego zaangażowania w działalność przeciw systemowi. Mimo jednak tych obaw spora część duchowieństwa wsparła swoich wiernych w walce o wolność religijną, nieingerencję państwa w wewnętrzne sprawy kościoła i prawa obywatelskie.
25 marca 1988 r. manifestacja została brutalnie rozpędzona, scenariusz był taki sam, jak w Polsce - na placu pojawili się uzbrojeni po zęby milicjanci, w ruch poszły pałki, działka wodne, następnie rozpoczęły się zatrzymania, aresztowania i cały arsenał innych represji stosowanych przez komunistów. Na niewiele się to jednak zdało, bo kres komunizmu od czasu tych wydarzeń nastąpił niespodziewanie szybko.
Mimo wszystko żal, że niewiele o tym wiemy i nic sie o tym nie mówiło w ostatnim czasie w naszych mediach.
W portalu google.pl wyświetliła mi się jedna strona, na której znalazła się poszukiwana przeze mnie fraza, w onecie i wirtualnej Polsce ani jedna strona nie została odnaleziona, w interii jedna strona, a oprócz tego w ramkach reklamy firm zajmujących się produkcją czy sprzedażą świec. I to tyle. Wstyd, cóż więcej można powiedzieć. Słowacy bez porównania więcej wiedzą o Polsce, o naszej kulturze, historii, współczesności, niż my o nich, interesują się żywo tym, co dzieje się w Polsce, a my nie jesteśmy w stanie poświęcić uwagi tak ważnemu wydarzeniu w historii Słowacji, jak świeczkowa manifestacja.
25 marca 1988 r. około 2 tysięcy Słowaków zebrało się na głównym placu Bratysławy - "Hviezdoslavovo námestie" (różne źródła podają różną ilość uczestników, niektóre zaznaczają, że nie wszystkich dopuszczono na plac, na którym gromadzili się manifestanci, część została w bocznych uliczkach prowadzących na plac), by podczas pokojowej demonstracji domagać się swobód religijnych, nieingerowania władz komunistycznych w mianowanie biskupów kościoła katolickiego oraz przestrzegania przez władze praw obywatelskich.
Ruch dysydencki w komunistycznej Słowacji był niewielki, sprzeciw wobec komunistycznych zbrodni wyrażały tutaj głównie środowiska katolickie. To w kościołach katolickich drukowano zakazane książki i czasopisma, to właśnie kościół katolicki udzielił wsparcia opozycjonistom wywodzącym się - jak to zostało już wyżej wspomniane - ze środowisk katolickich.
Po wydarzeniach z czasów II wojny światowej, ale i czasu ją poprzedzającego, gdy ksiądz Józef Tiso, a wcześniej ksiądz Andrej Hlinka wdali się we flirt z faszyzmem, kościół katolicki lat 80-tych musiał postępować nader ostrożnie, by uniknąć oskarżeń ze strony władz komunistycznych o "klerofaszyzm". Stąd też obawiał się otwartego i intensywnego zaangażowania w działalność przeciw systemowi. Mimo jednak tych obaw spora część duchowieństwa wsparła swoich wiernych w walce o wolność religijną, nieingerencję państwa w wewnętrzne sprawy kościoła i prawa obywatelskie.
25 marca 1988 r. manifestacja została brutalnie rozpędzona, scenariusz był taki sam, jak w Polsce - na placu pojawili się uzbrojeni po zęby milicjanci, w ruch poszły pałki, działka wodne, następnie rozpoczęły się zatrzymania, aresztowania i cały arsenał innych represji stosowanych przez komunistów. Na niewiele się to jednak zdało, bo kres komunizmu od czasu tych wydarzeń nastąpił niespodziewanie szybko.
Mimo wszystko żal, że niewiele o tym wiemy i nic sie o tym nie mówiło w ostatnim czasie w naszych mediach.
piątek, 4 kwietnia 2008
Dwie postawy
Z opóźnieniem dwudniowym czytam dziś rano w "Rzeczpospolitej" z 2 kwietnia wywiad z Andrzejem Łapickim. Zapada mi w pamięć następujące stwierdzenie zacytowane przez dziennikarza przeprowadzającego wywiad:
"Powiedział pan kiedyś, że inteligencja aktorowi tylko przeszkadza. I że dobry aktor musi być sk... synem."
Tymczasem teraz tłumaczę wywiad z pewnym byłym popularnym rosyjskim prezenterem telewizyjnym, narodowym artystą Rosji - Władimirem Bierezinem - opublikowany w czasopiśmie "Foma" - który mówi:
"Jeśli aktor w teatrze gra złoczyńcę, i w życiu stara się nim być, to niczym dobrym się to nie zakończy. Wydaje mi się, że sceniczny obraz trzeba zostawiać zawsze na scenie. A w życiu trzeba być człowiekiem. Scena i życie nie powinny nigdy zamieniać się miejscami."
Zawsze przerażała mnie i zasmucała fascynacja złem w naszej kulturze, a pewnie i nie tylko w naszej. Zło ma coś w sobie, co bez wątpienia wielu ludzi pociąga.
Jeszcze jeden fragment z wywiadu z Andrzejem Łapickim:
"Mam słabość do grania nicponi. Postać poharatana przez życie, o licznych skazach charakteru, jest dla aktora podniecająca. Zwykle dobrze się czułem, grając czarne charaktery."
Dobro często bywa postrzegane, jako jednostronne, płaskie i nudne. Tyle, że ludzie, którzy tak twierdzą, a których zdarzyło mi się w życiu spotkać i poznać, na najmniejszą krzywdę im wyrządzoną bądź też niekiedy wyimaginowaną, podnoszą gromki krzyk, oburzają się, i nie są w stanie pojąć, jak to się stało, że spotkała ich tak jawna niesprawiedliwość, na którą sobie nie zasłużyli, która narusza ich dumę i godność. Ciskają wówczas gromy na nieetycznych i niemoralnych swoich krzywdzicieli.
Co zatem z tą odrobiną zła, której obecność postulują w życiu, która nadaje życiu smak i barwę? Może istnieć pod warunkiem, że nie spotka ich?
"Powiedział pan kiedyś, że inteligencja aktorowi tylko przeszkadza. I że dobry aktor musi być sk... synem."
Tymczasem teraz tłumaczę wywiad z pewnym byłym popularnym rosyjskim prezenterem telewizyjnym, narodowym artystą Rosji - Władimirem Bierezinem - opublikowany w czasopiśmie "Foma" - który mówi:
"Jeśli aktor w teatrze gra złoczyńcę, i w życiu stara się nim być, to niczym dobrym się to nie zakończy. Wydaje mi się, że sceniczny obraz trzeba zostawiać zawsze na scenie. A w życiu trzeba być człowiekiem. Scena i życie nie powinny nigdy zamieniać się miejscami."
Zawsze przerażała mnie i zasmucała fascynacja złem w naszej kulturze, a pewnie i nie tylko w naszej. Zło ma coś w sobie, co bez wątpienia wielu ludzi pociąga.
Jeszcze jeden fragment z wywiadu z Andrzejem Łapickim:
"Mam słabość do grania nicponi. Postać poharatana przez życie, o licznych skazach charakteru, jest dla aktora podniecająca. Zwykle dobrze się czułem, grając czarne charaktery."
Dobro często bywa postrzegane, jako jednostronne, płaskie i nudne. Tyle, że ludzie, którzy tak twierdzą, a których zdarzyło mi się w życiu spotkać i poznać, na najmniejszą krzywdę im wyrządzoną bądź też niekiedy wyimaginowaną, podnoszą gromki krzyk, oburzają się, i nie są w stanie pojąć, jak to się stało, że spotkała ich tak jawna niesprawiedliwość, na którą sobie nie zasłużyli, która narusza ich dumę i godność. Ciskają wówczas gromy na nieetycznych i niemoralnych swoich krzywdzicieli.
Co zatem z tą odrobiną zła, której obecność postulują w życiu, która nadaje życiu smak i barwę? Może istnieć pod warunkiem, że nie spotka ich?
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...