wtorek, 1 października 2024

Błyski - część 34

Na ulicy Sienkiewicza, tuż przy placu Wyzwolenia, w drewnianym domu z oknami wychodzącymi na ruchliwą ulicę i ogrodem ciągnącym się w stronę ulicy Fabrycznej, mieszkało rodzeństwo - dwie dziewczęta i jeden chłopiec, w nastoletnim wieku wszyscy, najstarsza siostra, średni brat i młodsza siostra. Wspierali się wzajemnie, wszyscy wokół wiedzieli o ich żydowskim pochodzeniu, całą wojnę przetrwali w Białymstoku, po aryjskiej stronie. Nikomu natomiast nie było wiadomo, co się stało z ich rodzicami, czy znaleźli się w getcie i tam stracili życie, czy ukrywali się po stronie aryjskiej i ktoś ich wydał. Całą trójkę niemal zawsze widywano razem, opiekuńczych, troskliwych, zamyślonych i wyciszonych. Aż w końcu, na początku lat 50-tych, zniknęli. Chłopaka jeszcze później ktoś gdzieś w innych częściach miastach widział, ale po dziewczynach ślad zaginął. Najstarsza siostra, wysoka, postawna, z grubym rudym warkoczem i ciemnowłosa, krucha młodsza dziewczynka, nie chodziły już ulicą Sienkiewicza.

Na rogu ulicy Sienkiewicza i Złotej, w okazałym drewnianym domu, schowanym nieco w przepastnym ogrodzie dochodzącym do ulicy Łąkowej, mieszkał dorożkarz z rodziną. Przeżyli wojnę w ZSRR, zdążyli uciec przed Niemcami, a po wojnie wrócili do Białegostoku. I oni także, jak wielu innych Żydów, którym udało się przetrwać gehennę drugiej wojny, skorzystali z pierwszej nadarzającej się sposobności i na początku lat 50-tych wyjechali do Izraela, a w kązdym razie zniknęli z Białegostoku.

Droga Florci do szkoły numer 5, mieszczącej się w kamienicy z czerwonej cegły przy obecnej ulicy Pałacowej, wiodła przez pusty jeszcze wówczas plac, na którym jeszcze przed wojną stała cerkiew Zmartwychwstania Pańskiego, rozebrana w 1938 r. Otwarta przestrzeń na górce, była istnym wichrowym wzgórzem. Wracając pewnego zimowego dnia ze szkoły do domu, na samym środku placu, zerwał się wyjątkowo silny wiatr, nawiewający śnieg niemal z każdej strony, kręcił, wył, dusił, nie pozwalał zrobić kroku i wtłaczał ogromne płatki śniegu w oczy, w usta, nos. Dziecko musiało się mocno zapierać, by nie pozwolić się tym mocnym podmuchom wywrócić. Z trudem utrzymując się w pozycji stojącej, dziewczynka zaczynała tracić oddech. Wokół wirowały płatki śniegu, tym razem nie mające nic wspólnego z bajkową świąteczną, zimową atmosferą, lecz złośliwe i złowrogie. Wyglądało to tak, jakby wiatr do spółki ze śniegiem zmówiły się, by nie pozwolić dziecku wrócić do domu. Nie mogąc już złapać tchu Florcia poczuła jak ktoś chwycił ją za ramiona, odwrócił w swoją stronę, przytulił i całym swoim ciałej osłonił od wiatru.

Postać, która się niespodziewanie pojawiła w ten ciemny, zimowy wieczór, na tej otwartej rozległej przestrzeni, w końcu też przemówiła:

- Pamiętaj dziecko, że jak zaczniesz się dusić, to odwróć się w przeciwną stronę do kierunku wiatru.

- Ale ten wiatr wiał z każdej strony...

Młoda kobieta, która wychynęła nie wiadomo skąd, podprowadziła dziewczynkę za rękę do nieodległej ulicy Fabrycznej, której niska, ale dość zwarta zabudowa dawała już jakąś osłonę od tego niezwykle porywistego wiatru. A do domu był już stąd rzut kamieniem.

Podobna w swym duchu przygoda przytrafiła się dziewczynce na tej samej drodze, choć w nieco innym miejscu. Matematyka nie była mocną stroną Florci. Raz w ramach pracy domowej, trafiło jej się zadanie, którego za skarby świata nie była w stanie rozwiązać. Genowefa nie potrafiła pomóc córeczce, nie był też w stanie jej pomóc starszy brat. Musiała zatem pójść na lekcje z nieodrobioną pracą domową. Droga do szkoły niemiłosiernie się dłużyła, między ulicą Łąkową a Sobieskiego, na posesji, na której dziś stoi hospicjum, nad powierzchnią ziemi wystawała betonowa część schronu. Dziewczynka wdrapała się na tę konstrukcję i ze spuszczoną głową kroczyła po niej w tę i z powrotem. Biła się z myślami, czy powinna w ogóle tego dnia iść do szkoły. Ulicą Starobojarską przechodziła starsza kobieta, zobaczywszy samotne dziecko, ze smutną miną i spuszczoną głową, kręcącą się w kółko bez celu, zainteresowała się i podeszła do Florci.

- Dlaczego się tak smucisz? Nie powinnaś być już w szkole? Coś się stało?

- Nie odrobiłam lekcji z matematyki.

- To nic strasznego. A skąd wiesz, że dostaniesz złą ocenę, może pani dziś nie będzie? Poza tym, zawsze jak nie umiesz odrobić lekcji, możesz pójść do pani i powiedzieć jej, że choć próbowałaś, starałaś się, to nie wiedziałaś, jak rozwiązać zadanie. No chodź, idziemy. Gdzie jest twoja szkoła?

- To szkoła numer pięć.

- To chodź, pójdziemy razem, ja też idę w tamtą stronę.

I poszły ulicą Starobojarską w strone ulicy Słonimskiej, wtedy jeszcze zabudowaną niewysokimi kamienicami i parterowymi domami, z nieodłącznymi w tej części miasta ogrodami. I jakież było zdziwienie Florci, gdy okazało się na miejscu, że pani z matematyki tego dnia nie przyszła, a przy pierwszej nadarzającej się okazji, dziewczynka podeszła do nauczycielki i wytłumaczyła, że choć się starała, to nie była w stanie rozwiązać tego zadania.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...