poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Rekolekcje

Pierwsze rekolekcje po niemal kilkunastoletniej przerwie i od razu niemałe rozczarowanie. Nie chcę przez to powiedzieć, że moja wiara osłabła, że znowu postanowiłem obrazić się na Kościół cały, że uszła ze mnie energia, ale chyba coraz lepiej zaczynam rozumieć fenomen polskiego, przaśnego antyklerykalizmu, a tym samym też polityków pokroju Janusza Palikota, którzy unoszą się na koniunkturalnej fali, zawsze z wiatrem.

Niedziela kończąca trzydniowe rekolekcje, które powinny być czasem absolutnie szczególnym, sprzyjającym zajrzeniu w głąb siebie samego, przynajmniej w założeniu, czasem refleksji nad sobą, nad światem, zwolnienia, zatrzymania się, wyciszenia. Mądry rekolekcjonista powinien wnieść coś nowego, świeżego i pozytywnego do naszego życia, nowe spojrzenie na znane nam często nader powierzchownie zagadnienia, których sami zgłębiać nie mamy czasu, albo brakuje nam odpowiedniej wiedzy i przygotowania. Ale gdy słyszę wygłaszane z charyzmą, niestety właśnie z charyzmą, w sposób przekonujący i barwny, opowieści o tym, że stan naszych finansów rodzinnych, prywatnych zależy od tego, czy rzucam na tacę i ile rzucam, to zastanawiam się, czym taka mało finezyjna propaganda różni się od manipulacji politycznej. Wszak to podobne metody i poniekąd intencje. A przecież istnieje niemała grupa ludzi, którzy każde słowo księdza biorą za dobrą monetę, bo wiadomo księdzu szacunek się należy, i krytykować książąt Kościoła nie można, co zresztą też na samym początku rekolekcjonista podkreślił! Mechanizm jest prosty, najpierw zamykamy usta potencjalnym krytykom, którzy mogliby się sprzeciwić takiej interpretacji - no właśnie czego - Słowa Bożego (konia z rzędem temu, kto znajdzie w Biblii passus mówiący o tym, że nasza sytuacja materialna, majątkowa, finansowa zależy od tego, czy i ile rzucimy na tacę). Owszem Biblia mówi o jałmużnie, ale czym innym jest dobrowolne obdarowywanie potrzebujących i ubogich, a czym innym zbieranie za pośrednictwem rekolekcji środków pieniężnych na potrzeby rodzimej parafii rekolekcjonisty. A gdy dodać jeszcze do tego dąsy, fumy i krzywienie się proboszcza, podsumowującego nie tak dawno kolędę w parafii i z oburzeniem konstatującego, że są też tacy, którzy mają czelność i tupet rzucać na tacę po kilkadziesiąt groszy, to zaczynamy się zastanawiać, czy aby na pewno część duchownych nie odkleiła się za bardzo od rzeczywistości, i czy to na pewno jest jeszcze Kościół, którego drogą ma być człowiek?

Kościół liczący publicznie swoje pieniądze, zawsze tracił. Wielu to zgorszy, ale w Kościele pozostaną, bo rozumieją, że ksiądz jest jedynie narzędziem w rękach Boga, a poza tym takimi samymi grzesznikami, jak wszyscy świeccy parafianie, ale idę o zakład, że jest i wcale nie tak nieliczna grupa osób, która za sprawą podobnych poczynań od Kościoła odejdzie, pozostanie na uboczu, albo będą tworzyć może i większość z owych 95 % polskich katolików, którzy albo nie wierzą, ale praktykują, albo wierzą, ale nie praktykują.

Warto jeszcze raz zaznaczyć, ze jałmużna jest czymś pożądanym i koniecznym, ze wszech miar chwalebnym, ale snucie opowieści o tym, że nasza sytuacja finansowa zależy od tego, czy rzucam i ile rzucam na tacę, jest jedynie niezbyt wysokich lotów manipulacją, żerowaniem na łatwowierności, dobrej woli i prostocie wielu parafian, nadużywaniem ich dobroci.

Przypomniało mi to zdarzenie też opowieść pewnego duchownego z pewnej parafii na południowym Podlasiu, który bez żadnego skrępowania opowiadał kilkunastoosobowej grupie gości o tym, jak to trudno mu konkurować z innymi konfesjami, jakie pojawiły się w ostatnich latach w okolicy, bo te wiernych przekupują lekarstwami, używanymi ubraniami rozdawanymi bezpłatnie, a on musi swoje owieczki straszyć chorobami zakaźnymi, w tym AIDS, którego mogą się nabawić przywdziewając owe ciuchy z darów, i podsumowując to następującymi słowami: "Bzdury, oczywiście, że bzdury opowiadam!"

Wydaje się jednak, że przydałoby się Kościołowi katolickiemu, jako całości, mówię tu też o sobie samym, więcej pokory i mniej cynizmu, a do tego umiejętności i chęci postrzegania duchownych przez siebie samych bardziej jak sług niż książąt Kościoła.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...