Co do tego, że światy się przenikają nie mam najmniejszych wątpliwości. Paląca się w jednym z okien nowego bloku - szumnie nazwanego apartamentowcem - lampka przywołuje obrazy, niemal jak wspomnienia - których przecież mieć nie mogę - XIX - wiecznej kamienicy z błyskającą w ciemnym oknie lampą naftową, kamienicy, która tu pewnie stała, a której przestrzeń wchłonął ten nowy budynek, wchłonął z całą jej atmosferą, zapachami i głosami dawnych mieszkańców.
Zupełnie nowe bloki, nieudane lofty przylepione do starych XIX - wiecznych fabryk z czerwonej cegły, które cudem się uchowały; figlarne kocie łby gwałtownie przechodzące w szary, nudny polbruk; kamienica z początku XX wieku, otynkowana na szaro po raz ostatni jeszcze pewnie w PRLu, biało kwitnące jabłonie pamiętające dwudziestolecie międzywojenne, dawny dom modlitwy mieszczący galerię, drewniany dom w getcie, w którym mieszkał Samuel Pisar, ulica jeszcze 65 lat temu przedzielona zasiekami, wzdłuż której przechadzali się uzbrojeni po zęby, budzący grozę strażnicy z gotowymi w każdej chwili do ataku owczarkami, i znajoma mamy, która wiele lat po wojnie opowiadała, jak wracając z tajnych kompletów na tej właśnie ulicy niemal na oczach niemieckich żołnierzy wypadły jej książki, i o tym, jak z okien małego, przytulnego domku widziała getto.
Światy się przenikają, to więcej niż pewne. Nie wiem tylko czy obecni mieszkańcy, nowych bloków wiedzą cokolwiek o świecie, istniejącym w tym samym miejscu, lecz w innym czasie. O czynszowych kamienicach, włókienniczych fabrykach, o przymusowych robotnikach, czy raczej niewolnikach, dla których fabryki te stały się okrutnie złudną nadzieją na ocalenie.
Przecinam ulicę, którą już po wojnie codziennie do pracy chodziła babcia i żal mi babci, żal mi jej zniszczonego idyllicznego świata, pozostawionego na zielonej, pagórkowatej Litwie. Nigdy się nie skarżyła, nigdy nie miała do nikogo o nic pretensji, bo przecież miała dwójkę zupełnie małych dzieci i męża, który zaginął na wojnie, a po którym śladu nie można odnaleźć do dziś. Żal mi śmiertelnie zlęknionej mamy czekającej w złej, ciemnej i chłodnej bramie na babcię mającą za chwilę wyjść z pracy po drugiej zmianie.
Tyle nieszczęść skumulowanych na tak małym skrawku, aż się wierzyć nie chce, że w tym samym miejscu w świetle zachodzącego słońca, różowiejącego i pomarańczowego nieba budzą się do życia nieśmiałymi zielonawymi listkami brzozy i białymi kwiatami jabłonie, grusze, nielicznie już niestety przypominające o mieście - wielkim ogrodzie. Mieście błotnistych, wyboistych ulic, brzydkich fabryk z dymiącymi kominami i tonących w bujnej i soczystej zieleni ogrodów drewnianych domków. Tylko dzięki nim ci biedni mieszkańcy mogli się odciąć od brzydoty fabryk i pulsującego w rytm maszyn parowych miasta.
Ulica Włókiennicza, Częstochowska, Czysta, dawne żeńskie gimnazjum dla żydowskich dziewcząt, owocowe drzewa, drewniana czynszowa kamienica (tak, drewniana kamienica, bo ze względu na wielkość trudno ją nazwać po prostu drewnianym domem) z szarymi jeszcze, nieuporządkowanymi grządkami od wschodniej strony, drewniane domki o dwuspadowych dachach, kocie łby, tajemnicza brama i jeszcze bardziej tajemnicza klatka schodowa z masywnymi drewnianymi drzwiami i starą, wyślizganą mozaiką. Tak właśnie zawsze sobie wyobrażałem Drohobycz Schulza.
Jeszcze kilka dni i eksploduje tu prawdziwa wiosna.
środa, 22 kwietnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz