poniedziałek, 1 września 2008

Wilno w 2 dni

W sobotę o 7.40 wyruszamy z Białegostoku do Wilna. Łukasz i Ula chcą jeszcze rzucić okiem z rana na źródełko w rezerwacie Krzemianka. Jest chłodno, ale pięknie świeci słońce. Puszcza wygląda urokliwie, jak o każdej porze roku i w każdej pogodzie. Zatrzymujemy się na kilka minut. Sam wykorzystuję ten czas, by się cieplej ubrać, bo pogoda - jeśli chodzi o temperaturę - jest iście październikowa.

W Wilnie jesteśmy już o godzinie 12.00. Zostawiamy samochód na piętrowym parkingu przy budynku Orkiestry Symfonicznej, niedaleko Wilii. Mamy niecałe dwa dni, by odkrywać Wilno. Sam choć jestem już po raz trzeci w Wilnie w ciągu zaledwie półtora miesiąca, nie obejrzałem wszystkiego, co obejrzeć chciałbym. Poza tym wyjazd, w czasie którego nie nawiążę nowej znajomości, czasem przyjaźni, jest w gruncie rzeczy niewiele wart. W ciągu dwóch dni taka sztuka jest niemożliwa. Pozostaje nam zatem piękno architektury i klimat miasta.

Na sam koniec Łukasz i Ula stwierdzą, że czują się przygnieceni nadmiarem wrażeń, bodźców. I dobrze ich rozumiem. Są w Wilnie po raz pierwszy. Podobnie kiedyś zwiedzałem Włochy - 7 dni na Florencję, Rzym, Wenecję, Watykan, w tym 2 dni w podróży i 2 noclegi w autokarze. Najlepiej tak naprawdę zapamiętałem z tej wycieczki zmęczenie. Przerysowuję oczywiście, ale zwiedzanie, poznawanie kraju, miast i ludzi w pośpiechu, to żadne podróżowanie.

Kościoły, których wcześniej nie widziałem, nowe zaułki, rozmowa ze starszym panem przy Cerkwi Bazylianów i Celi Konrada. Nie wiem kim był - może stróżem, może człowiekiem, który czuje do tego miejsca, jakiś szczególny sentyment i przychodzi tu, by porozmawiać z ludźmi. Najpierw nawiązuje rozmowę z Ulą, później podchodzi do mnie i pyta czy ja też jestem z Białegostoku. Z rozmowy można wywnioskować, że ma ogromną wiedzę, ale część jego wypowiedzi przypomina coś w rodzaju niemal schizofrenicznych urojeń. Jest miły, dobry i za wszelką cenę stara się kontynuować rozmowę, tak jakby nie chciał puścić swego rozmówcy.

W międzyczasie ktoś otwiera remontowaną Cerkiew, starszy pan zaprasza mnie do środka, chce bym zobaczył kaplicę, w której będą modlić się tylko dwaj duchowni uniccy. Oprócz nich nie ma żadnych wiernych. Pytam ilu jest unitów w Wilnie. W odpowiedzi słyszę, że ledwie 38.

Rozmawiamy jeszcze o Rosji, chrześcijaństwie, Wilnie, AK, ale muszę kończyć, nie jestem sam,Łukasz i Ula niepokoją się nieco, chcą zobaczyć, jak najwięcej. Muszę pogodzić "interesy" obu stron, ze starszym panem rozmawiałem dość długo, teraz muszę wrócić do pełnienia obowiązków przewodnika i towarzysza podróży moich znajomych.

Już jak tylko wjechaliśmy do Wilna, zapowiedziałem Łukaszowi i Uli, że Litwini są łagodni. Uogólniałem, owszem tak, ale opisywałem swoje ogólne wrażenia, z poprzednich pobytów w Wilnie. Wieczorem, na zakupach w centrum handlowym Acropolis Łukasz przyznaje mi rację, stwierdzając, że nie zauważa tu takiej agresji, jak w Polsce, ani otwartej, ani podskórnej.

Drugiego dnia, w niedzielę, pogoda nam nie sprzyja, jest w kratkę, raz pada deszcz, raz świeci słońce, nadal jest chłodno, ale już nie tak jak w sobotę.

Znowu wgłębiamy się w wileńskie zaułki, oglądamy kolejne kościoły, do części z nich wracam już po raz trzeci. W kościele Miłosierdzia Bożego, w którym ostatnim razem trafiłem na mszę, tym razem jest ledwie kilkanaście osób razem z naszą trójką. Dopiero teraz odkrywam jego piękno. Z zewnątrz kościółek jest niepozorny - mały, wieże pokryte kopułami - to pamiątka po czasach, gdy był zamieniony na cerkiew. We wnętrzu panuje półmrok - przez nieduże okna sączy się światło słoneczne, które pozostaje gdzieś w górze. Są miejsca, w których wiara wraca albo się wzmacnia, w których nie sposób wątpić w istnienie i obecność Boga. Bez wątpienia ten kościółek zalicza się do takich miejsc. Poddaję się nastrojowi kontemplacji, wyciszeniu, błogiemu spokojowi. Nie wytrwam w tym stanie długo, ale warto przedłużać tę chwilę. To już nawet nie chwila, ale dobrych kilkanaście minut, a czuję, że mógłbym tu spędzić pół dnia.

Ale czeka na nas jeszcze kościół świętego Ducha, tuż obok, okazała, barokowa budowla. Łukasz i Ula są zachwyceni wnętrzem, ja nieco mniej, a to dlatego, że mam porównanie z barokiem uniwersyteckiego kościoła świętego Jana. Nie jestem co prawda entuzjastą baroku, ale ten wileński mnie urzeka. Nasz barok podlaski to ledwie licha jego namiastka. A poza tym wciąż jestem wierny pięknu gotyku, zwłaszcza przecudnej urody Katedrze w Koszycach. W ubiegłym roku odwiedziłem ją dwa razy, nie mogłem oprzeć się pokusie powrotu do Koszyc po kilku dniach. Jechałem samochodem z Krynicy, przez Preszów, do Koszyc, właściwie tylko po to, by móc spędzić kilka chwil w koszyckiej katedrze.

Nie mamy już niestety czasu na kościół śś. Piotra i Pawła, na kościół Augustynianów, na wnętrze Katedry. Po obiedzie w Kajmasie przy Vokeciu gatve dosłownie biegniemy na parking, z nieba leją się strugi deszczu. Mieliśmy wyjechać o 16, a jest już 16.45, pośpiesznie wsiadamy do samochodu i ruszamy w drogę. Przez większą część drogi powrotnej pada deszcz, warunki do jazdy są fatalne, widoczność ograniczona momentami do kilkunastu metrów. Przez Puszczę Augustowską jedziemy już w ciemnościach. W Białymstoku jesteśmy około 21.30.

2 dni na Wilno to zdecydowanie za mało czasu, by poczuć smak tego miasta, jego barwy, zapachy, by nasycić się uśmiechami uroczych wilnianek, ale wystarczająco długo, by zachwycić się tym miastem i chcieć tu wracać wielokrotnie, nawet na dwa dni.

2 komentarze:

w-abt pisze...

Zaujímavá "kostolná" návšteva Wilniusa zakončená dažďom... :) U nás je tiež takých historických miest veľa...

wschody słońca pisze...

Ano, je ich vela. Poznam mnoho takych miest na vychode Slovenska - PResov, Bardejov, Stara Lubovna, Kosice. Vychod Slovenska lubim tak isto, ako Vilnius :-)

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...