niedziela, 28 września 2008

Patron trzech narodów. Beatyfikacja księdza Michała Sopoćki w Białymstoku


Domy przy ulicy Złotej, które pamiętają księdza Michała Sopoćkę.


Dom przy ulicy Złotej, niedaleko miejsca, w którym mieszkał ksiądz Michał Sopoćko.



Ulica Złota - dom, w którym po przybyciu do Białegostoku w 1947 roku mieszkał ksiądz Michał Sopoćko.


Kościół Miłosierdzia Bożego na Białostoczku, w którym spoczywa ksiądz Michał Sopoćko.



Kościół Miłosierdzia Bożego na Białostoczku.


Miejsce, w którym wywróciły się w 1989 roku 3 cysterny wiozące chlor do ZSRR.

"Patron trzech narodów"

Wspaniała, wielka uroczystość, przywracająca i wzmacniająca wiarę i nadzieję. Beatyfikacja księdza Michała Sopoćki. I choć moja wiara jest jak fala, która raz powraca, a raz oddala się, to przypływy zdecydowanie przeważają i w ostatecznym rozrachunku bilans jest dodatni. Nawet jeśli nie zawsze jestem jej świadomy, ona gdzieś we mnie jest i pulsuje podskórnie. Wierzę w Świętych obcowanie i ich wstawiennictwo, sam zresztą kiedyś doświadczyłem wsparcia za pośrednictwem mojej już zupełnie świadomie wybranej patronki - świętej Jadwigi, ale to już temat na inny wpis.

Moja niedojrzała, dziecinna, infantylna wręcz znajomość z księdzem Michałem Sopoćko rozpoczęła się, gdy przez 18 lat mieszkałem na osiedlu Białostoczek, gdzie znajduje się Sanktuarium Miłosierdzia Bożego mieszczące w podziemiach grób Błogosławionego. W kaplicy przy ulicy Poleskiej, w której pomieszkiwał po przybyciu do Polski ksiądz Sopoćko, przystępowałem do Komunii, bierzmowanie miałem już we wspomnianym Sanktuarium, do którego księża na lekcjach religii prowadzali nas, by modlić się przed grobem przyszłego Błogosławionego. Niewiele z tego rozumiałem, ot kolejny obowiązek, przymus, od którego może zależeć ocena z religii. Później rok 1989, marzec, wywrócone 3 cysterny z chlorem. Byłem wówczas uczniem piątej klasy szkoły podstawowej, nie chciano nas wypuścić do domów, ktoś rozpuścił pogłoskę, że wybuchł gaz. Ale my nic sobie z tego nie robiliśmy, udało nam się wreszcie wydostać ze szkolnych murów, poszedłem do kolegi, który jako jedyny w klasie miał tatę w USA, a stąd też magnetowid, Atari, i wiele innych atrakcji, dlatego ani w głowie nam było siedzenie w szkole. A rzekomy wybuch gazu? No cóż, nic nie było czuć w powietrzu, oddychaliśmy swobodnie, nie dostrzegaliśmy żadnych oznak niebezpieczeństwa, więc nie zawracaliśmy sobie głowy jakimś tam gazem. W pewnym momencie do domu kolegi wpadała roztrzęsiona babcia, kazała nam się szybko ubierać i oznajmiła, że zabierze nas ze sobą, bo w pobliżu wywróciły się cysterny z chlorem i w każdej chwili może nastąpić wyciek. Zabrała nas ze sobą do swojego mieszkania w centrum miasta. Jakimś sposobem poinformowała moją mamę o tym, gdzie jestem. W międzyczasie upiekła nam wyśmienite słodkie bułki drożdżowe, których smak pamiętam do dziś. Wieczorem przyszła po mnie mama, wróciliśmy razem na Białostoczek. Mama była w trakcie robienia prawa jazdy, ale postanowiła, że całą noc będzie czuwać i czekać na komunikat bądź na wyjące syreny, które miały oznaczać, że należy się ewakuować. Wyciek chloru z jednej cysterny oznaczałby zanik życia w promieniu 50 kilometrów od miejsca wypadku, a wywróciły się 3 cysterny. Mieszkańcy Białegostoku mieli - w razie wycieku - ewakuować się na wyższe piętra i czekać na pomoc. Mama jednak zdecydowała, że w razie konieczności weźmie samochód i będziemy uciekać do rodziny do Augustowa.

Dopiero dziś dowiedziałem się, że nasyp, na którym wywróciły się cysterny wiozące chlor do Związku Radzieckiego był ulubionym miejscem spacerów księdza Sopoćki. To księdzu Sopoćce przypisuje się wstawiennictwo i ocalenie miasta. Czy to za Jego sprawą czy za sprawą przypadku czy umiejętności ekipy ratowniczej podnoszącej wywrócone cysterny i stawiającej je z powrotem na tory - odpowiedź niech każdy wybierze sobie sam, pamiętając o tym, że której odpowiedzi by nie wybrał, pewności co do którejkolwiek z nich nie będzie mieć nigdy.

Czasem mam wrażenie, że miejsca, które swoja obecnością naznaczyli wielcy ludzie, mają w sobie coś nadzwyczajnego, inspirującego, dodającego sił, wiary i energii. Miejsca naznaczone obecnością Świętych mają niepojętą siłę przyciągania. Tak jest ze Zwierkami, z których pochodził prawosławny Święty - Młodzieniec Gabriel (Gawrił) - zupełnie niezrozumiała siła każe mi tam wracać regularnie, choć "każe" jest złym słowem, bo w moich powrotach do Zwierek nie ma nic z przymusu. Podobnie jest z malutką, drewnianą, urokliwą kaplicą przy ulicy Poleskiej. Lubię ją zimą, gdy wewnątrz modli się kilka starszych kobiet, czasem zajrzy jakaś siostra zakonna, a prawie zawsze roznoszą się wspaniałe zapachy - pobudzające wyobraźnię i co gorsza apetyt - posiłków przygotowywanych przez Siostry. Cisza, spokój, nastrój idealny do kontemplacji, i gdyby nie tempo życia, można byłoby właściwie w nim trwać bez końca. Lubię ją wiosną w niepewnym, delikatnym, wiosennym słońcu; o zachodzie słońca upalnym latem i w ostrych, wyraźnych konturach jesiennego słońca i powietrza na tle żółto - czerwono - brązowych drzew. Czasem z komina wydobywa się dym, czasem Siostry zostawią uchylone okno od ulicy, przez które kiedyś jadąc na rowerze dostrzegłem książki stojące na półkach w jednym z pokoi na poddaszu. Kto wie czy to nie te same książki, które czytywał ksiądz Sopoćko?

Wracając zaś do samych uroczystości - takich rzesz ludzi, jak dziś Białystok nie widział już dawno, po raz ostatni chyba podczas wizyty Papieża Jana Pawła II w 1991 roku. Atmosfera Wielkiego Święta była jednak podobna i wówczas i dziś. Zarówno wtedy, jak i dziś miałem poczucie dziania się czegoś nadzwyczaj ważnego i przekraczającego granice powszedniości. To jedno z tego rodzaju Świąt, podczas których wyraźnie czuje się obecność i istnienie Czegoś, co przekracza nasze codzienne doświadczenie, naszą wiedzę i umiejętność pojmowania tego świata.

Z homilii wygłoszonej przez arcybiskupa Stanisława Dziwisza utkwiły mi w pamięci następujące słowa: "Białystok był przęsłem między Wilnem a Krakowem". Ksiądz Michał Sopoćko był w Wilnie kierownikiem duchowym świętej Faustyny Kowalskiej i po ludzku jej opiekunem. Do jej objawień podchodził z początku sceptycznie, racjonalnie, chłodno, by wykluczyć możliwość urojeń, zaburzeń psychicznych. Gdy miał już całkowitą pewność, co do prawdziwości słów przekazywanych przez przyszłą Świętą stał się orędownikiem jej przesłania i krzewicielem Miłosierdzia Bożego. Przesłanie siostry Faustyny, które przekazywał dalej w świat, w jakimś stopniu ukształtowało także Karola Wojtyłę. To właśnie z tego niepozornego miasta, raczej brzydkiego i nijakiego, które naprawdę trudno polubić, a które życzliwości wobec siebie nie odwzajemnia, popłynęło w świat przesłanie głoszone przez skromnego księdza, mieszkającego w domku przy ulicy Złotej 3.

Nie sposób było też nie zapamiętać słów wygłoszonych w nadzwyczaj emocjonalnym tonie, drżącym głosem, wibrujących, porywających, których słuchałem z gęsią skórką i dreszczami przechodzącymi przez plecy - słów arcybiskupa Tadeusza Kondrusiewicza z Białorusi, który pięknie nazwał księdza Michała Sopoćkę - Patronem Trzech Narodów, za co zebrał gromkie brawa, zresztą nie tylko za te słowa. Ksiądz Sopoćko urodził się na ziemiach obecnej Białorusi, studiował w Wilnie, później trafił do jednej z podwileńskich parafii, aż ostatecznie osiadł w Białymstoku. A co jest w tym pięknego? Otóż mamy niepowtarzalną szansę nauczyć się się dzielenia Wielkimi Ludźmi z innymi narodami. Niech Mickiewicz będzie wielkim poetą polskim, litewskim i białoruskim, niech Tadeusz Kościuszko będzie bohaterem polskim i białoruskim, a Michał Sopoćko niech będzie Błogosławionym, a z czasem Świętym polskim, litewskim i białoruskim.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...