Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cynizm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cynizm. Pokaż wszystkie posty

piątek, 29 października 2010

"Dzieci gorszego Boga"

Redystrybucja śmierci, biedny wschód, Polska B, ktoś mówi o Polsce F, kolejna debata o tej gorszej części Polski, skazanej na wegetację, gdzieś wyczytany fragment: "ci ludzie nie powinni wychodzić z puszcz, tylko siedzieć w nich i pędzić tam bimber", pomysł zalesienia wschodniej Polski – i już nie wiem czy to fantazja, żart, czy element jakiejś nowej strategii. Taki kolaż ułożył mi się w głowie ze słów zasłyszanych i wyczytanych. To niewątpliwie Polska spisana na straty, tkwiąca w niemożności własnej, skrajnym, tępym upartyjnieniu miejscowych kacyków, dużo gorszych niż cynicy z wielkich miast; pogardzana, zamieszkiwana przez prymitywny elektorat PiS (takie słowa usłyszałem nie tak dawno w jednej z wileńskich knajp, miałem to nieszczęście, że usiedli obok nas już nie tacy młodzi, ale z pewnością świetnie wykształceni ludzie z dużego miasta, zostały one oczywiście rzucone jako żart, doskonały zresztą, bo panie rechotały wniebogłosy). Filozofią publiczną uczyniliśmy sobie cynizm i darwinizm społeczny. Wyżyny refleksji, namysłu nad stanem społeczeństwa i państwa to skrajny cynizm i brutalna walka o byt, przypudrowane piarowskim zatroskaniem i obłudnym pochylaniem się nad wykluczonymi i zepchniętymi na margines, podczas gdy wewnątrz kotłuje się jad pogardy wobec frajerów i nieudaczników, stojących kością w gardle pożal się Boże polskiej nowoczesności. Zakały społeczne, piach i kije w szprychy rozpędzonej do granic możliwości wirtualnej modernizacji. A jak się gnojom nie podoba, to przecież mogą czmychnąć do Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Poznania! Mogą spadać do Dublina, Londynu, na zmywak, do burdelu, do obozów pracy gdzieś we Włoszech. Pewnej znajomej, osobie niepełnosprawnej, jakaś business woman zasugerowała, że miejsca pracy są jeszcze w agencjach towarzyskich w samej Polsce.

Kiedyś Bartłomiej Radziejewski bodaj na łamach "Frondy" pisał, że państwo ocenia się m.in. po tym, jakiemu typowi człowieka pozwala dominować. W Poslce jest to bez wątpienia cynik, postrzegający świat, jako miejsce walki, w którym na szacunek zasługuje ten, kto błyskawicznie odczytuje reguł gry, wchodzi w tę grę i ją wygrywa. Przy czym owe reguły gry traktowane są jako fatum, naruzcone odgórnie przez ślepy los, ale nigdy przez ludzi. Zestaw reguł jest prosty, jak konstrukcja cepa, to prawo silniejszego, a gra jest fair tylko wtedy, gdy uświadomimy sobie konieczność, która rządzi rzeczywistością społeczną. Ten kto uświadamia sobie konieczność grania bez jakichkolwiek reguł, wygrywa, i zasługuje na szacunek. Nawet jeśli będzie to Ryszard S., to i tak może liczyć na usłużnych polityków i dziennikarzy, którzy wyjaśnią, usprawiedliwią, zracjonalizują każdą podłość. A to przecież tylko symbol, bo jemu podobnych są pewnie setki, jeśli nie tysiące.

W telewizyjnej debacie ekspert tłumaczy, że drenaż mózgów przez metropolie, to rzecz naturalna na całym świecie, w tym w ugruntowanych demokracjach, że ci, którzy wyjeżdżają za granicę, też jadą do metropolii, a nie na prowincję. Znowu to fatum! Zdolniejsi jadą się kształcić do dużych miast, a później w nich zostają. Jesteśmy skazani na wegetację, nie można zrobić nic. I tak, jak Polska dla zachodniej Europy, jest dzikimi Polami, tak my mamy jeszcze swoje wewnętrzne dzikie pola, podpola, niezbędny haust świeżego powietrza dla tych, którzy mieszkajac w dużych miastach, nie mogą i nie chcą się pogodzić ze statusem owych dzikich pól Europy. To kojące poczucie, że jest jeszcze dzicz, na tle której wypadamy, jak Zachód. Ta świadomość jest jak łyk świeżej wody, po długiej wędrówce w słońcu i spiekocie. Zawsze można tu wysłać przecież kogoś z kamerą, wykonać interwencyjny reportaż, albo dostarczyć wielkiemu światu łatwych i tandetnych wzruszeń historią dziewczynki, która przez sześć dni błądziła i odmroziła nóżki, której przez sześć dni nie mogło znaleźć kilkuset funkcjnoariuszy policji, nie mógł jej namierzyć śmigłowiec Straży Granicznej, ani samolot bezzałogowy. Sześć dni w okolicy, w której nie ma puszczy – jedynego miejsca gdzie można przepaść, ale przecież też nie na amen.

To Polska genetycznie upośledzona, zamieszkała przez dzieci gorszego Boga, nie naszego, pozwólmy jej istnieć, godząc się na to, że tu zawsze będzie inaczej, wszak ci ludzie są chronicznie niezdolni do rozwoju. Polska drewnianych, zmurszałych krzyży, piaszczystych polnych i leśnych dróg, kufajek, walonek, bimbru, pijaństwa, wiejskich dyskotek, krzyży przy drogach co sto metrów, hipermarketów i galerii będących jedynmi wyznacznikami nowoczesności i modernizacji.

I niech tak zostanie. Amen!

czwartek, 5 marca 2009

O rewolucji?

Jeden z moich ulubionych publicystów, dziennikarz “Obywatela” - Krzysztof Wołodźko w pierwszej części - jak się okazało niedoszłego już cyklu “System 09″ wypowiedział słowa, które wciąż nie dają mi spokoju, choć jeszcze kilka lat temu skwitowałbym je pewnie pobłażliwym uśmiechem. W kontekście oceny polskiej rzeczywistości, współczesności, dwudziestolecia quasi-niepodległości Wołodźko napomknął o rewolucji, o możliwości rewolucji, postawił retoryczne pytanie “dlaczego nie rewolucja”. Nie potrzeba żadnych wyjaśnień, by wiedzieć, że nie miał na myśli rewolucji podobnej do rewolucji francuskiej czy październikowej. Nikt poważny o takich rewolucjach dziś mówić i myśleć nie może. I rzecz nie tylko w zmianie systemu politycznego, społecznego, ekonomicznego. Ta rewolucja miałaby sięgać dużo głębiej. Świat zastany, jest zupełnie nie do przyjęcia, i pewnie tak jest zawsze, w każdej epoce, ale jeśli świat ma się zmieniać, ewoluować, to zmiany nie mogą mieć tylko i wyłącznie charakteru cywilizacyjnego, technicznego, naukowego. Postęp w tych dziedzinach, któremu nie towarzyszy zmiana człowieka na lepsze, jest nie do przyjęcia, nie do zniesienia.

Cyniczne elity, wszechobecna popkulturowa, masowa papka, natężenie wzajemnej pogardy, obojętności, brak jakichkolwiek głębszych i prawdziwych więzi, młodzi i starsi, których łączy przekonanie, że cel uświęca środki, i przeważnie cel z dobrem wspólnym nie mający nic wspólnego. Młodzi przyszli prawnicy, studenci, którzy w swej większości uważają, że mogą sięgać do nieetycznych działań, by wygrywać.

Młodzi ludzie, w ilości swej już zupełnie totalitarni, potrafiący narzucać swoją wolę i przekonania nielicznym, w których głębi tli się jeszcze ledwie dostrzegalny sprzeciw.

Psychologia traktowana jak instrukcja obsługi drugiego człowieka, bez konieczności jakiegokolwiek zaangażowania emocjonalnego, moralnego, funkcjonująca jak instrument manipulacji zachowaniami, myślami, emocjami spotykanych ludzi. I gdzież tu miejsce na Spotkanie z drugim człowiekiem? Spotkanie z drugim jako gra, grą pozorów, nie angażujemy się, ale ma być między nami gładko i przyjemnie, nie ranimy się, ale też siebie w najmniejszym stopniu nie interesujemy. Jesteśmy poprawni, eleganccy, uprzejmi i do bólu obojętni, ani na krztynę siebie nie obchodzimy. W mgiełce uśmiechów, podręcznych gestów, słów, zachowań nie spotykamy się w żaden sposób.

Uczciwość jest tak wyświechtana i żałosna, że może tylko irytować lub doprowadzać do wściekłości. Podstęp i zdrada zaprzęgnięte do walki o zbożne cele. Kwitowanie wszelkiej podłości, nikczemności zdawkowym stwierdzeniem “tak już jest”, “taki jest świat”. Pobłażliwe uśmiechy jako reakcja na przejawy nawet umiarkowanego sprzeciwu wobec rzekomego “pogodzenia z losem”.

Całkowicie spsiały język, którego nie sposób słuchać na ulicach, rojący się od “kurew”, “ch…”, “p….”. Wygolone głowy gimnazjalistów, licealistów, nawet studentów; kobiety i młode dziewczyny nie mające w sobie nic z kobiecości i dziewczęcości. Któż by to zjawisko dziś nazywał jeszcze tak jak pod koniec lat 90-tych Krzysztof Piesiewicz “wstydem przed wstydem”. Wówczas wedle Piesiewicza dziewczęta miały się krępować swego wstydu i przykrywały go wulgarnością, agresją, chcąc udowodnić, że są równe facetom. Dziś ta cała wulgarna ordynarność wydaje się być ich naturalną potrzebą do tego stopnia, że zaskakuje wielu z najbrutalniejszych mężczyzn, a może nawet ich onieśmiela i w zestawieniu z agresją i wulgarnością ich rówieśniczek czyni z nich tę stronę słabszą, skuloną i wystraszoną.

Młodzi ludzie zapatrzeni w teledyski serwowane przez MTV, VIVĘ i inne stacje, ociekające złotem, wypasionymi furami, pełne samców obłapiających uprzedmiotowione kobiety, które znakomicie odnajdują się w przydzielonych im rolach.

Rzeczywistość, w której cynizm wyziera z każdej strony, z każdego środowiska, i w której jest normą, tłumaczoną ludzką naturą, ułomną przecież i niedoskonałą. Świat duszny i ciasny, obywający się bez wrażliwości, z wyjątkiem tej prywatnej, tylko na własne potrzeby. Wrażliwość społeczna pojawiająca się tam i wtedy, kiedy się opłaca. Konieczność zaistnienia, ułożenia się, promowania, pokazywania się, by móc to kiedyś wykorzystać, a nuż ktoś w mojej sprawie podpisze list wstawiający się za mną, gdy będę w tarapatach? Czy mogę być nikczemnikiem, podlecem? Ja który/która mam na swoim koncie książki/artykuły/członkostwo w zarządach organizacji pożytku publicznego? Ja który jestem duchownym? Ja, który/która tak bezinteresownie pomagam?

Sam nie wiem, jak miałaby ewentualna rewolucja wyglądać, ale jedno jest pewne, tak żyć na dłuższą metę się nie da.

Krzyż nad Wolą

Od dłuższego już czasu, jadąc za widna ulicą Kasprzaka od strony Płockiej, na jednym ze szklanych domów przy Rondzie Daszyńskiego, dostrzec ...