środa, 6 sierpnia 2025

Krzyż nad Wolą

Od dłuższego już czasu, jadąc za widna ulicą Kasprzaka od strony Płockiej, na jednym ze szklanych domów przy Rondzie Daszyńskiego, dostrzec można wielki krzyż, rozpościerający swoje ramiona w kierunku Woli. W rzeczywistości na budynku oczywiście nie ma nim żadnego krzyża, zbliżając się do skrzyżowania z Karolkową to ciekawe zjawisko znika. Przyglądajac się natomiast elewacji zauważyć można, że ta pozioma belka to jakby taras, zagłębienie w elewacji, z innego rodzaju oknami od całej reszty, natomiast ta belka pionowa to najwyraźniej cień rzucany przez sąsiedni budynek, będący jeszcze w budowie.

Ten wizerunek krzyża będący grą cieni, daje niesamowity efekt, zwłaszcza teraz, przy okazji kolejnej już rocznicy Rzezi Woli. Tak jakby przypominał o męce kilkudziesięciu tysięcy jej mieszkańców - dokładna liczba zamordowanych nie jest znana, są wersje mówiące o 30 tysiącach, skończywszy na 65 tysięcach. Prawdziwej liczby ofiar zapewne nie poznamy już nigdy. Tak jak nie poznamy imion i nazwisk większości z nich. A ten krzyż swoimi ramionami jakby obejmował ich wszystkich, znanych z imienia i nazwiska tylko Bogu, każdego bez wyjątku, i całą Wolę.

Niedaleko tego miejsca, w latach 1936-1939, z przekazów wynika, że do czerwca 1939 r., mieszkali Florian i Genowefa Szpakowie, przybyli do Warszawy w poszukiwaniu lepszego życia z dalekiej Wileńszczyzny, bo prawie spod granicy z Łotwą. Dziadek pracował na Woli w fabryce gumy, Babcia dorywczo jako służąca u hrabiny Zabiełło. Pomieszkiwali i na placu Kazimierza Wielkiego i przy Towarowej 33, na te adresy wskazują pieczątki w zachowanej książeczce ubezpieczeniowej Dziadka. Nie wiadomo czy to wieści o zbliżającej się wojnie, czy jakaś intuicja, czy Boskie prowadzenie, zdecydowały o tym, że w czerwcu 1939 r. powrócili do swojej rodzinnej wsi - Adamowce. Podobno, jak już się wszystko wyciszy, uspokoi, zamierzali wrócić do Warszawy. Gdy po zakończonej wojnie Genowefa z kilkuletnią córeczką przyjechała do Warszawy, która była wówczas miastem gruzów, tak je w każdym razie zapamiętałą sześcioletnia Florcia, to poszukiwała kamienicy przy ulicy Wroniej. Może bardziej chodziło o plac Kazimierza Wielkiego, który znajdował się w pobiliżu tej ulicy. Jednak nic nie odnalazła oprócz sterty gruzów. Dziecko ze swojego pierwszego wyjazdu do Warszawy zapamiętało też światełka migoczące w nocy, wysoko, jakby zawieszone na niebie, w kamienicach, które gdzieś w tym morzu kamieni, cegieł, się cudem zachowały, w całości albo w części.

Gdy po raz pierwszy jeseienią 2014 r., nocując na ulicy Żytniej, zacząłem odkrywać Wolę, nieopodal ulicy Towarowej znalazłem kamień z tablicą Tchorka, upamiętniający ofiary egzekucji dokonanej przez Niemców w czasie Rzezi Woli. Pomyślałem wówczas, że gdyby w czerwcu 1939 r. Florian i Genowefa z Warszawy nie wyjechali, to ta liczba widniejąca na kamieniu mogłaby być wyższa. Na świecie był już kilkuletni synek Floriana i Genowefy - Oswaldek, a w styczniu 1940 r. na świat przyszła, poczęta na Woli, Florcia. W 1944 r. miałaby cztery latka, Oswaldek dziesięć, Genowefa 33, a Florian 42 lata.

A 17 sierpnia 2023 r. historia zatoczyła jakieś symboliczne koło, w szpitalu wolskim z tym światem pożegnała się Florentyna, nieopodal miejsca, w którym została poczęta. Świat jest jednak pełen symobli.

Brak komentarzy:

Krzyż nad Wolą

Od dłuższego już czasu, jadąc za widna ulicą Kasprzaka od strony Płockiej, na jednym ze szklanych domów przy Rondzie Daszyńskiego, dostrzec ...