Jadąc od strony Ostrówka, Ossowa, na prawym brzegu Wisły, zamierzony postój na placu Piotra Szembeka, w czerwcowym, popołudniowym, słońcu. Spokojna, bez pośpiechu niedziela, jedynie Grochowską przejeżdżają liczne auta. Na placu ruch umiarkowany, po 19.00 pojedyncze osoby zmierzają na mszę o 20.00 do kościoła Najczystszego Serca Maryi, oryginalnej, modernistycznej świątyni, powstałej dla uczczenia pamięci polskich żołnierzy poległych w bitwie z rosyjskim zaborcą pod Olszynką Grochowską w lutym 1831 r. Prace przy jej wznoszeniu - według projektu Andrzeja Boniego - rozpoczęto w 1934 r., a w stanie surowym świątynia gotowa była już w roku 1941. W czasie kopania fundamentów natrafiono na dwie zbiorowe mogiły, w których odkryto szczątki powstańców listopadowych.
Ten ciekawy architektonicznie kościół w swoich smukłych, strzelających ku niebu liniach i kształtach ma w sobie coś z neogotyku, w klimacie z zewnątrz i wewnątrz przypominać może neogotyckie świątynie z Podlasia - w Korycinie, Janowie Sokólskim, Lipsku nad Biebrzą. W nawach w czasie mszy o 20.00 panuje przyjemny półmrok. W kruchcie tablice upamiętniające żołnierzy kampanii wrześniowej. Zanim zejdą się liczni wierni, w ławkach siedzą, klęczą pojedyncze osoby, zatopione w cichej rozmowie z Bogiem. Nastrój świątyni sprzyja modlitwie, indywidualnej i we wspólnocie. Na Eucharystię schodzą się powoli przedstawciele różnych grup społecznych i wiekowych, rodzice z małymi dziećmi, samotni staruszkowie płci obojga, małżeństwa albo pary z klasy średniej; trzydziestoletni, czterdziestoletni - z dużym prawdopodobieństwem - single i singielki. Obok siadają dwie siostry - przypuszczalnie, tak by wynikało z zachowania i rysów twarzy, jedna około dwudziestoletnia, druga góra kilka lat od niej starsza, obie w trampkach, szerokich spodniach i tiszertach, z plecakami. Sprawiają wrażenie jakby mieszkały tu na Pradze Południe od wielu pokoleń. Taką pewność i swobodę w zachowaniu, w odnoszeniu się do siebie nawzajem, do ludzi wokół, można mieć chyba tylko wówczas, gdy się w danym miejscu jest zakorzenionym od pokoleń, a człowiek nie tylko czuje się jak u siebie - takie subiektywne poczucie można wszak mieć będąc nawet przybyszem z daleka - ale w sposób naturalny jest u siebie realnie. Są przecież miejsca, w których każdy z nas, będąc w nich nawet po raz pierwszy, czuje się jakby był u siebie, jakby się w nich urodził, jakby był w nie wrośnięty całym sobą, ale to w końcu tylko odczucie, pozbawione tej swobody i naturalności, właściwej tym, którzy są u siebie rzeczywiście, przez rodziców, dziadków, pradziadków, korzeniami zapuszczonymi przez lat dziesiątki, a może nawet i stulecia. Te siostry tak się czuły naturalnie swobodnie, że nie można było oprzeć się wrażeniu, że one są z tym miejscem związane już od pokoleń. Momentalnie ściągnęły w swoją stronę kilkuletnią dziewczynkę, która odłączyła się od siedzącej w pobliżu mamy, i stopniowo zbliżała się do nich - z obustronnym zresztą zainteresowaniem - początkowo nieśmiało, a gdy one ją zaczęły zachęcać uśmiechami, rozradowanymi spojrzeniami, ta już bez skrępowania do nich podeszła, i obie strony zaczeły stroić zabawne miny i słać w swoją stronę uśmiechy.
Rozległy się dzwonki, oznajmiające rozpoczęcie mszy. Celebrował ją młody czarnoskóry kapłan, z doskonałą polszczyzną, starannie, w skupieniu, z uwagą, tak, że nie sposób było się rozpraszać czy uronić choćby jednego słowa. Starannie odczytana Ewangelia, przemyślana, wycyzelowana homilia. I w tle dyskretny śpiew scholi, z mocnymi kobiecymi głosami. Pieśń na pożegnanie dnia, na dobrą noc, na każdą chwilę z Jezusem.
Przed kościołem na placu głośna grupa nastolatków, gdzieś przy ławce cała bateria kolorowych butelek po alkoholach, na południowej pierzei placu pizzeria ze stolikami pod parasolami, nabita do granic możliwości, snują się apetyczne zapachy, kilka niskich kamienic jeszcze z międzywojnia, dalej plebania z rozległym zielonym placem i sadem, na północnej pierzei tużpowojenne kamienice, otwarte okna, skrzynki z barwnymi kwiatami, w jednej rośnie okazały koper, na rogu nowoczesny blok, na wschodniej stronie ceglane, piętrowe, proste domy, powstałe jeszcze prawdopodobnie przed wojną, od strony zachodniej ruchliwa i dość głośna Grochowska, horyzont zamykają odległe współczesne bloki. Na kilku ławkach śpią być może bezdomni. Jeszcze jasność dnia podtrzymuje chylące się ku zachodowi słońce, za moment nastanie wieczór, łagodny, ciepły i spokojny.
Lubię odkrywać, poznawać wszystkie miejsca, w których się znajdę, sięgać pod to, co na zewnątrz. Opisuję to, co widzę na co dzień, szukam poezji w codzienności. Podróżą może być każda, najbliższa wędrówka.
sobota, 2 sierpnia 2025
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Plac Szembeka
Jadąc od strony Ostrówka, Ossowa, na prawym brzegu Wisły, zamierzony postój na placu Piotra Szembeka , w czerwcowym, popołudniowym, słońcu. ...

-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Bujny ogród, drzewa owcowe - wiśnie, śliwy, jabłonie, grządki warzywne, kwietne, malwy pod oknami, maliny, krzewy porzeczek, wysokie trawy, ...
-
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...