Odkrywanie Warszawy w sposób niezaplanowany, miejsc nieoczywistych, zagubionych gdzieś między blokami z lat 70-tych, 80-tych, a nawet 90-tych ubiegłego wieku, przy ruchliwych dwupasmówkach, estakadach, miejsc, które się zachowały mimo rozbudowującego się, rozlewającego się zachłannie miasta. Nie tak dawno, zza okien samochodu mignął biały murowany kościółek z dostrzeżoną kątem oka na fasadzie datą - 1542. Budowla łącząca różne style, trochę gotyku, trochę baroku, nieco klasycyzmu. Postanawiamy tu wrócić i wszystkiemu przyjrzeć się dokładniej. Początek maja, słońce chylące się ku zachodowi, rozwinięta już w pełni zieleń, której odcienie przed wieczorem są już słabiej dotrzegalne. Otwarte drzwi do kościoła Maryi Matki Zawierzenia, konsekrowanego w 1996 r. Dzieciaki pod bacznym okiem siostry zakonnej przygotowują się do pierwszej Komunii, ustawiają się w rzędach, maszerują do ołtarza, przyklękają, jak próba w teatrze. W ławkach cierpliwie czekają rodzice. Wnętrze proste, ale ciepłe, sprzyjające wyciszeniu i modlitwie.
A naprzeciw, oddzielony parkingiem kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny. Akt erekcyjny parafii został podpisany przez bp. poznańskiego Benedykta Izdebińskiego dnia 20 sierpnia 1542 r., choć parafia istniała już prawdopodobnie w wieku XV. Kościół wzniesiony w roku 1542 został ufundowany przez właściciela wsi Wawrzyszew Baltazara Smosarskiego (Szymachowskiego) nadwrornego medyka książąt mazowieckich i króla Zygmunta Starego. Z tego okresu pochodzi gotyckie prezbiterium z absydą. W XVIII w. powstała barokowa nawa. W roku 1830 dobudowano klasycystyczną kruchtę. A przed kościołem stoi kaplica przedpogrzebowa z 1882 r. W roku 1826 powstał budynek plebanii i kamienny mur otaczający świątynię, zaś w 1827 r. połączona z nim dzwonnica. Kościółek ten jest jedną z najstarszych świątyń znajdujących się w granicach współczesnej Warszawy.
Wędrujemy wokół świątyni, nieopodal znajdują się całkiem nowe bloki, wzniesione już pewnie długo po 2000 r., ale zdecydowaną większość stanowią wieżowce z lat 80-tych. Ogromny kontrast między niewielką barokowo-klasycystyczno-gotycką świątynią a architekturą współczesną. Przy ulicy Wólczyńskiej zachowało się kilka interesujących przydrożnych kapliczek domkowych z połowy XIX w., przy drodze wiodącej do Cmentarza Wawrzyszewskiego, na którym najstarszy zachowany nagrobek pochodzi z 1830 r.
Zaczyna zapadać zmierzch, na północnym zachodzie niebo jest jeszcze jasne, ruch na ulicy Wólczyńskiej nie maleje, ludzie wracają z pracy, ktoś wyszedł na spacer z pieskiem, przy kwiaciarni dwie kobiety w średnim wieku, roześmiane, rozmawiają żywo gestykulując. Miasto jeszcze nie szykuje się do snu. Tuż obok kwiaciarni dostrzegamy za żywopłotem wysoki żeliwny krzyż osadzony na ceglanej podmurówce. Podchodzimy bliżej i widzimy tablicę z imionami i nazwiskami osób pomordowanych przez Niemców trzeciego dnia Powstania Warszawskiego. Okazuje się, że tym czasie miała miejsce pacyfikacja Wawrzyszewa, który nie znajdował się jeszcze wówczas w granicach Warszawy, ale stanowił odrębną osadę. Walki prowadzone w pierwszych dniach Powstania objęły częściowo także Wawrzyszew. 3 sierpnia, w godzinach przedpołudniowych, Niemcy zaatakowali pozycje żoliborskich powstańców na Bielanach. Polskim żołnierzom udało się odeprzeć atak sił wroga. Rozjuszeni Niemcy postanowili w odwecie zemścić się na cywilnej ludności Wawrzyszewa. Jeszcze tego samego dnia do osady wdarli się żołnierze SS. Zabudowania Wawrzyszewa zostały obrzucone grantami i podpalone. Mieszkańcow wypędzono, a tych którzy stawiali opór lub ociągali się zabijano na miejscu. Od niemieckich kul i granatów, oraz w podpalonych domach, zginęło łącznie 30 mieszkańcow Wawrzyszewa, w tym kobiety i dzieci. Ofiary tej okrutnej pacyfikacji zostały pochwane na pobliskim Cmentarzu Wawrzyszewskim. Przy krzyżu stoją ustawione znicze, jeden z nich się jeszcze pali, więc są ludzie, którzy pamiętają o tej zbrodni, o tych, którzy ich poprzedzili w tym miejscu i przedwcześnie stracili życie. Przez chwilę modlimy się za zmarłych, których nazwiska widnieją na tablicy pamiątkowej. Hałas ulicy nie ustaje, zapada zmrok, jest już ciemno, nowy Wawrzyszew, całkowicie odmienny od tego z czasów wojny, w sposób fizycznie odczuwalny przenika bolesna historia.
sobota, 31 maja 2025
środa, 28 maja 2025
Mgnienia
Mgnienia, krótkie nastroje, przebłyski, w których światy jakby się przenikały. Plama popołudniowego słońca na bujnej, soczystej zieleni zaobserwowanej kątem oka zza okna samochodu, daleko za miastem, przy ruchliwej drodze, gdy milknie hałas, szum szosy, a jest tylko ta łagodna jasność popołudniowego, przedwieczornego słońca, zieleń lasu na horyzoncie i zieleniącego się pola, z domostwem na skraju lasu. I poczuie, że uchyliła się zasłona, przeniknęła jasność zza niej, by po chwili prysnąć jak bańka mydlana. Jeszcze przed chwilą była i już jej nie ma.
Chwila, której nie można zatrzymać. Nie my ją wywołujemy, nie mamy nad nią najmniejszej kontroli. Coś jak wydarzenie na Górze Tabor, kiedy Piotr, Jakub i Jan chcieli wznosić szałasy dla Mojżesza, Eliasza i Jezusa. Tak jakby zamierzali ich zatrzymać na zawsze.
Poranek na Secemińskiej, Uniejowskiej, zieleń brzóz, lip, jaworów, przetykana ciemniejszą zielnią świerków, jaśniejszą sosen o bursztynowych pniach, przydomowe ogródki przy wieżowcach i blokach, rabatki kwiatowe, owocowe drzewka, znać w tym wszystkim czułą, dbałą dłoń. I przemierzając asfaltowe alejki w otoczeniu tej bujnej, wiosennej zieleni, spore przestrzenie między blokami, wszystko wokół wydaje się bardziej ludzkie. Spojrzenia mijanych osób z błyskiem pokoju, bez zawziętości, nabuzowania, i bez jakiejś tępej zarozumiałości. Coś podobnego już kiedyś widziałem, przeżyłem, wróciła chwila, która kiedyś już gdzieś zaistniała i była. W dawnym świecie, gdy nie wiedziałem jeszcze czym jest strata, która czasem co prawda, gdzieś na dalekim horyzoncie, rysowała się jako bardzo odległa, prawie nierealna, możliwość, lecz nie próbowałem nawet traktować jej poważnie. W świecie bez troski, niepokoju, w którym wszystko było na swoim miejscu, poukładane. Bloki, przestrzenie, ludzie zmierzający do pracy, dzieci do szkoły, to wszystko już było.
Rodzinny spacer alejkami, z psiakami, ludzie nieznajomi podchodzą do nas, rozmawiają, żegnają się dobrym słowem, z uśmiechem. Pani fryzjerka zamykająca zakład tuż przed 19.00. Skośnooka, o ciemnej karnacji dziewczyna, siedząca na ławce przed salonem paznokci, wpatrzona w telefon, nie dostrzegajaca poza nim świata, czekająca zapewne na klientkę. Barwne murale Legii. Nieśpieszny rytm życia. Dziewczyna utykająca na prawą nogę prowadzi dużego wilczura, a w drugiej dłoni niesie zakupy, truskawki w reklamówce. Czterdziestolatka o czarnych włosach na spacerze z małym, białym westem, uśmiecha się do Azy.
Przy placu zabaw dwaj ojcowie zawzięcie o czymś dyskutują. Jeden z nich wsiada na dziecięcą hulajnogę i jeździ w kółko asfaltową alejką. Mamy żywo rozmaiające na ławeczkach na placu zabaw, z jednej strony rozbrzmiewa język polski, z drugiej rosyjski.
Pięcdziesięcioletnia kobieta prowadząca z mężem stragan z warzywami i owocami, pakuje do dostawczaka skrzynki przezd zapowiadaną burzą. Zdążam jeszcze kupić kobiałkę poziomkowych truskawek.
- Woli pan rumbę czy poziomkowe?
- Niech pan weźmie poziomkowe. - podpowiada z uśmiechem klientka-koleżanka sprzedającej.
- Niech pan spróbuje, proszę. To są poziomkowe. Są słodsze.
Biorę całą kobiałkę.
- Juro kobiałkę pan odda, nie będę jej panu liczyć.
W drodze powrotnej sycę oczy tą międzyblokową zielenią. Kilka banerów na wysokich piętrach o sprzedaży mieszkań. Na drugim piętrze zza otwartych drzwi balkonowych dobiegają odłogsy słuchanego na cały regulator TVN24, w programie mówią coś o Nawrockim.
Aza kilka razy przystaje, przysiada, kładzie się na asfalcie, czasem na trawie. Z dala od zgiełku, wysoka zabudowa izoluje od hałaśliwej Radiowej. Lubi przyglądać się światu, wpatruje się weń z rozmysłem, jakby go kontemplowala.
Zza rusztowań, z balkonu na parterze, rozlega się męski głos:
- Podoba jej się widok. - Teraz widzę, że stoi na nim około pięćdziesięcioletni mężczyzna, pali papierosa, i uśmiecha się do Azy.
Jeszcze minie nas trzydziestoparoletni mężczyzna o wyglądzie blokowiskowego rapera, z gitarą w pokrowcu przewieszoną przez ramię, w czarnej czapce bejsbolówce, zmierzający do klatki ukrytej w zieleni przed blokiem.
Czas wracać. Secemińska, Uniejowska, oaza spokoju.
Chwila, której nie można zatrzymać. Nie my ją wywołujemy, nie mamy nad nią najmniejszej kontroli. Coś jak wydarzenie na Górze Tabor, kiedy Piotr, Jakub i Jan chcieli wznosić szałasy dla Mojżesza, Eliasza i Jezusa. Tak jakby zamierzali ich zatrzymać na zawsze.
Poranek na Secemińskiej, Uniejowskiej, zieleń brzóz, lip, jaworów, przetykana ciemniejszą zielnią świerków, jaśniejszą sosen o bursztynowych pniach, przydomowe ogródki przy wieżowcach i blokach, rabatki kwiatowe, owocowe drzewka, znać w tym wszystkim czułą, dbałą dłoń. I przemierzając asfaltowe alejki w otoczeniu tej bujnej, wiosennej zieleni, spore przestrzenie między blokami, wszystko wokół wydaje się bardziej ludzkie. Spojrzenia mijanych osób z błyskiem pokoju, bez zawziętości, nabuzowania, i bez jakiejś tępej zarozumiałości. Coś podobnego już kiedyś widziałem, przeżyłem, wróciła chwila, która kiedyś już gdzieś zaistniała i była. W dawnym świecie, gdy nie wiedziałem jeszcze czym jest strata, która czasem co prawda, gdzieś na dalekim horyzoncie, rysowała się jako bardzo odległa, prawie nierealna, możliwość, lecz nie próbowałem nawet traktować jej poważnie. W świecie bez troski, niepokoju, w którym wszystko było na swoim miejscu, poukładane. Bloki, przestrzenie, ludzie zmierzający do pracy, dzieci do szkoły, to wszystko już było.
Rodzinny spacer alejkami, z psiakami, ludzie nieznajomi podchodzą do nas, rozmawiają, żegnają się dobrym słowem, z uśmiechem. Pani fryzjerka zamykająca zakład tuż przed 19.00. Skośnooka, o ciemnej karnacji dziewczyna, siedząca na ławce przed salonem paznokci, wpatrzona w telefon, nie dostrzegajaca poza nim świata, czekająca zapewne na klientkę. Barwne murale Legii. Nieśpieszny rytm życia. Dziewczyna utykająca na prawą nogę prowadzi dużego wilczura, a w drugiej dłoni niesie zakupy, truskawki w reklamówce. Czterdziestolatka o czarnych włosach na spacerze z małym, białym westem, uśmiecha się do Azy.
Przy placu zabaw dwaj ojcowie zawzięcie o czymś dyskutują. Jeden z nich wsiada na dziecięcą hulajnogę i jeździ w kółko asfaltową alejką. Mamy żywo rozmaiające na ławeczkach na placu zabaw, z jednej strony rozbrzmiewa język polski, z drugiej rosyjski.
Pięcdziesięcioletnia kobieta prowadząca z mężem stragan z warzywami i owocami, pakuje do dostawczaka skrzynki przezd zapowiadaną burzą. Zdążam jeszcze kupić kobiałkę poziomkowych truskawek.
- Woli pan rumbę czy poziomkowe?
- Niech pan weźmie poziomkowe. - podpowiada z uśmiechem klientka-koleżanka sprzedającej.
- Niech pan spróbuje, proszę. To są poziomkowe. Są słodsze.
Biorę całą kobiałkę.
- Juro kobiałkę pan odda, nie będę jej panu liczyć.
W drodze powrotnej sycę oczy tą międzyblokową zielenią. Kilka banerów na wysokich piętrach o sprzedaży mieszkań. Na drugim piętrze zza otwartych drzwi balkonowych dobiegają odłogsy słuchanego na cały regulator TVN24, w programie mówią coś o Nawrockim.
Aza kilka razy przystaje, przysiada, kładzie się na asfalcie, czasem na trawie. Z dala od zgiełku, wysoka zabudowa izoluje od hałaśliwej Radiowej. Lubi przyglądać się światu, wpatruje się weń z rozmysłem, jakby go kontemplowala.
Zza rusztowań, z balkonu na parterze, rozlega się męski głos:
- Podoba jej się widok. - Teraz widzę, że stoi na nim około pięćdziesięcioletni mężczyzna, pali papierosa, i uśmiecha się do Azy.
Jeszcze minie nas trzydziestoparoletni mężczyzna o wyglądzie blokowiskowego rapera, z gitarą w pokrowcu przewieszoną przez ramię, w czarnej czapce bejsbolówce, zmierzający do klatki ukrytej w zieleni przed blokiem.
Czas wracać. Secemińska, Uniejowska, oaza spokoju.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Pochwała blokowisk
Snujące się nad ogródkami działkowymi dymy z ogniska, tak charakterystyczne dla schyłku lata, czerwonawe wiśnie opadające już z drzewa, wyso...

-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Bujny ogród, drzewa owcowe - wiśnie, śliwy, jabłonie, grządki warzywne, kwietne, malwy pod oknami, maliny, krzewy porzeczek, wysokie trawy, ...
-
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...