Do Majewa Kościelnego trafiłem po raz pierwszy przez przypadek wczesną wiosną 2009 r., kiedy wszystko wokół było jeszcze szare, przy drodze sterczały suche kikuty drzew, falujące wokół pola mieniły się wszystkimi odcieniami burości, jedynie barwy rozrzuconych na koloniach domów, postawionych na łagodnych zboczach, między zagajnikami, przypominały o mającej lada moment eksplodować wiośnie i wnosiły coś żywszego do tego pięknego sokólskiego krajobrazu.
Kilka dni przed tym odkryciem czytałem przypowieść Georga MacDonalda “Zamek”, i poszukując grodziska w pobliskiej Trzciance, z drogi z Sokolan do Korycina dostrzegłem na północy jakby wieżę zamku zwieńczoną blankami, a tuż przy skrzyżowaniu drogowskaz informujący o zabytkowym kościele w Majewie. Grodzisko w Trzciance musiało poczekać na lepsze czasy, a pierwszeństwo zdobył ” kamienny zamek”. Od tamtej pory nie wyobrażam sobie roku bez Majewa Kościelnego, czy to wiosną, latem, czy wczesną bądź późną jesienią, zima też nie może być przeszkodą.
Wizyta w Majewie w Dzień Bożego ciała musi mieć smak szczególny, nawet jeśli miałaby ona nastąpić już po procesji, w godzinach wieczornych, gdy kościół – zamek jest już zamknięty na cztery spusty, a wokół równo wykoszoną trawę zdobią wielobarwne płatki polnych i ogrodowych kwiatów, gdy panującą wokół ciszę mąci tylko zapach wybujałej późno tego roku wiosny. Słońce z trudem przedziera się przez ciężkie zwały deszczowych chmur, rozświetla bujną, ociekającą świeżością zieleń wiekowych brzóz i lip. Świątynia wzniesiona w początkach międzywojnia z polnych kamieni swoim klimatem przypomina budowle północy, Litwy, północnej i zachodniej Białorusi, ma coś w swoim klimacie z ducha dawnych Inflant. Rozjaśnia zatem i ją to blade, wątłe, zbliżające się już ku zachodowi słońce. Ostatnia msza odbywa się o godzinie 11.00, nie spodziewamy się tu spotkać kogokolwiek poza nami, mylnie zresztą, bo oprócz nas pojawi się para około 40-latków.
Wzgórze Kramieniec porośnięte wiekowymi lipami i brzozami, otoczone kamiennym murem, ze świątynią – zamkiem przenosi nie tylko w czasie, ale też przestrzeni. Bez większego wysiłku wyobraźni można odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się w cichym, odizolowanym od zgiełku wielkiego miasta parku lub skwerze. Unosi się tu w powietrzu duch Wilna, albo tartuskiego parku, kryjącego ruiny gotyckiej katedry, a może nawet wyspy św. Małgorzaty w Budapeszcie z kaplicą św. Michała.
Promienie słońca przebijające się przez zwarty baldachim listowia, wszechobecna soczysta zieleń i polny kamień, złudzenie parku i miasta, jakby zurbanizowana wyspa w sielskim krajobrazie pagórków, pól, brzozowych i sosnowych zagajników, i ciemnego masywu kniei na horyzoncie, będącej pozostałością dawnej Puszczy Grodzieńskiej.
Mężczyzna i kobieta spacerują nieśpiesznie, z rzadko dziś spotykaną czułością, na sposób staroświecki, sprawiają wrażenie nieco sobą onieśmielonych. Kramieniec ma ograniczoną przestrzeń, a oni jakby chcieli każdy krok wydłużyć w czasie, opóźnić, by nie rozstawać się z tym miejscem zbyt wcześnie. Zrozumie to każdy, kto tu kiedykolwiek przybędzie.
***O historii kościoła w Majewie pisałem w poście
"Duch północy w Majewie Kościelnym"
czwartek, 30 maja 2013
poniedziałek, 20 maja 2013
Zielone Świątki w Różanymstoku
Słoneczna, upalna niedziela. Bujna, soczyście bujna, majowa zieleń, w
dziesiątkach odcieni, delikatnie falująca na wzgórzach piętrzących się
już na północnych rogatkach Białegostoku, aż do Grodna, a nawet dalej do
samego Wilna. Północne, litewskie krajobrazy w majowym intensywnym
słońcu, wsie porozrzucane w mikroskopijnych dolinach i na stokach
łagodnych wzniesień Wzgórz Sokólskich. Sanktuarium w Świętej Wodzie z
Górą Krzyży wzorowaną na szawelskiej,
majestatyczna, zbawiennie cienista Puszcza Knyszyńska ze śródleśną
osadą w Czarnej Białostockiej, Sokółka z kościołem św. Antoniego
Padewskiego i Cudem Eucharystycznym, czekającym na uznanie przez
Watykan, i dalej otwarte, rozległe przestrzenie wzdłuż drogi wijącej się
do Dąbrowy Białostockiej.
W Nierośnie, tuż przy szkole o 88-letniej historii, przeznaczonej jak wiele innych do likwidacji, drogowskaz kieruje na wschód, do Sanktuarium Maryjnego w Różanymstoku. Zza zielonych pól, żółto - zielonych łąk porośniętych mleczem, brzozowych zagajników wyłaniają się wieże XVIII-wiecznej barokowej świątyni, wzorowanej na kościele jezuitów w pobliskim Grodnie. Przy dobrej, słonecznej pogodzie można podobno z nich wypatrzeć budowle tego pięknego miasta, dostępu do którego strzeże jednak trudna granica. Tu uroki strefy Schengen nie działają tak, jak w przypadku nieodległej granicy z Litwą.
Różanystok, miejsce zupełnie niezwykłe. Odpust w Zielone Świątki. Setki samochodów, z rejestracjami sokólskimi, białostockimi, augustowskimi, gdzieniegdzie warszawskimi, stragany, obwarzanki, wata cukrowa, "domowe" lody z Sokółki z rodzinnej lodziarni o smaku prawdziwych lodów, a nie mrożonej wody z plastikowym sokiem. Tłumy bezpretensjonalnych ludzi, mężczyźni mimo upału w marynarkach, jasnych koszulach, dżins z trudem dostrzegalny. Eleganckie kobiety, w lekkich, zwiewnych sukienkach. Staruszki i staruszkowie o twarzach pooranych bruzdami, na których odmalowały się lata trudów, smutków, bólu i cierpień, i żywa, prawdziwa wiara w oczach, i świąteczny błysk radości, a do tego jakaś energia w ruchach, której tak często brak staruszkom w mieście. Tu wciąż się pamięta o tym, by dzień święty święcić nie tylko śpiewem i głośną modlitwą w kościele, ale też odświętnym strojem, bez miejskiego nuworyszostwa i nierzadko przesadnej, tandetnej elegancji.
Zesłanie Ducha Świętego. Ławki otaczające kościół zajęte co do jednej, dziesiątki osób, kryjące się w cieniu dawnych zabudowań klasztornych oraz wiekowych lip i brzóz, otaczających z dwóch stron kościół; nieprzebrane tłumy w świątyni, na schodach, w kruchcie, w nawie głównej i nawach bocznych, w tym w lewej z obrazem Matki Boskiej słynącym licznymi cudami już od XVII w. Ten obecny jest jedynie kopią, oryginał został wywieziony gdzieś w głąb Rosji w 1915 r. przez mniszki prawosławne, rezydujące tu od czasu, gdy różanostocki kościół po klęsce powstania styczniowego zamieniony został na cerkiew prawosławną.
Żadnej sztuczności, wiara ludowa w czystej postaci, z jej żarliwością, szczerością, głośną modlitwą. Prawdziwa modlitwa prawdziwych ludzi, spracowanych na co dzień, zmęczonych, znużonych, a tu odzyskujących radość i energię. Wnętrze sanktuarium przywodzi na myśl barokowe świątynie wileńskie. Jesteśmy przecież na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego, województwa trockiego, powiatu grodzieńskiego. Jeszcze dziś pod kościołem zdarza się, że można usłyszeć białoruską mowę, choć to raczej domena ludzi starszych. Różne typy ludzkie tak jak w Wilnie. I tu i tam, niczym w tyglu, wymieszały się etnosy - litewski, ruski (nie mylić z rosyjskim), polski, tatarski, w Wilnie dodatkowo jeszcze żydowski, tatarski, karaimski i niemiecki, co zaowocowało ciekawym, życiodajnym, oryginalnym i w pełni naturalnym przenikaniem się kultur, a dziś już właściwie znajdującym odzwierciedlenie jedynie w różanych typach urody, i czasem jeszcze zamiłowaniem do uczestniczenia w kilku kulturach jednocześnie.
Opiekę nad różanostockim sanktuarium sprawują obecnie salezjanie, o czym przypomina m.in. posąg św. Jana Bosko w niszy świątyni w fasadzie głównej. Z racji odpustu i przybyłych nań licznie wiernych z początkiem mszy zapełniają się wszystkie konfesjonały. Być może to stereotyp, ale spowiedź u zakonników jest rzeczywiście wyjątkowa. Poczucie bycia słuchanym przez kapłana, uważnie, bez cienia rutyny czy znużenia, dodatkowe pytania, momentami dialog, niesztampowe pouczenia, a na zakończenie głębokie poczucie uwolnienia i uzdrowienia, narodzenie do nowego życia, po raz kolejny, i tak przecież bez końca.
Barokowe wnętrze rozbrzmiewa Słowem, płomienną modlitwą i śpiewem. Po latach zniszczeń, kiedy historia bezwzględnie i okrutnie obchodziła się ze świątyniami katolickimi na wschodzie, różanostockiemu kościołowi nie sposób odmówić piękna. Jego ogrom, rozmach, przestrzeń, obrazy, malowidła, posągi, misternie zdobione ołtarze boczne skutecznie odrywają od codzienności i przenoszą do świata, do którego wszyscy zmierzamy, taką przynajmniej należałoby mieć nadzieję.
Na zakończenie Eucharystii zgromadzeni wierni ruszają w procesji z Najświętszym Sakramentem wokół świątyni. Setki ludzi, w skupieniu i ze śpiewem na ustach, wylewają się z trzech naw przez chłodną kruchtę, szerokimi schodami zmierzają z początku w stronę zabudowań dawnego klasztoru dominikanów, powstałego w XVII w. przy dworze Tyszkiewiczów, mijają następnie po lewej stronie budynek Salezjańskiego Ośrodka Wychowawczego, noszącego wyraźne ślady rosyjskiej architektury sakralnej z XIX w., kiedy to zamieszkały w nim wspomniane wcześniej mniszki prawosławne; dalej wzdłuż stacji Drogi Krzyżowej. Jest w tym wszystkim niebywałe piękno, poczucie wspólnego, razem z innymi, uczestnictwa w niebiańskiej liturgii, łączącej to, co zwyczajne, konkretne, namacalne ze światem niewidzialnym.
Eucharystia kończy się, należy ustąpić miejsca przybyłym już kolejnym parafianom i pielgrzymom, gromadzącym się w cieniu smukłych, rozłożystych drzew i zabytkowych budynków.
W Nierośnie, tuż przy szkole o 88-letniej historii, przeznaczonej jak wiele innych do likwidacji, drogowskaz kieruje na wschód, do Sanktuarium Maryjnego w Różanymstoku. Zza zielonych pól, żółto - zielonych łąk porośniętych mleczem, brzozowych zagajników wyłaniają się wieże XVIII-wiecznej barokowej świątyni, wzorowanej na kościele jezuitów w pobliskim Grodnie. Przy dobrej, słonecznej pogodzie można podobno z nich wypatrzeć budowle tego pięknego miasta, dostępu do którego strzeże jednak trudna granica. Tu uroki strefy Schengen nie działają tak, jak w przypadku nieodległej granicy z Litwą.
Różanystok, miejsce zupełnie niezwykłe. Odpust w Zielone Świątki. Setki samochodów, z rejestracjami sokólskimi, białostockimi, augustowskimi, gdzieniegdzie warszawskimi, stragany, obwarzanki, wata cukrowa, "domowe" lody z Sokółki z rodzinnej lodziarni o smaku prawdziwych lodów, a nie mrożonej wody z plastikowym sokiem. Tłumy bezpretensjonalnych ludzi, mężczyźni mimo upału w marynarkach, jasnych koszulach, dżins z trudem dostrzegalny. Eleganckie kobiety, w lekkich, zwiewnych sukienkach. Staruszki i staruszkowie o twarzach pooranych bruzdami, na których odmalowały się lata trudów, smutków, bólu i cierpień, i żywa, prawdziwa wiara w oczach, i świąteczny błysk radości, a do tego jakaś energia w ruchach, której tak często brak staruszkom w mieście. Tu wciąż się pamięta o tym, by dzień święty święcić nie tylko śpiewem i głośną modlitwą w kościele, ale też odświętnym strojem, bez miejskiego nuworyszostwa i nierzadko przesadnej, tandetnej elegancji.
Zesłanie Ducha Świętego. Ławki otaczające kościół zajęte co do jednej, dziesiątki osób, kryjące się w cieniu dawnych zabudowań klasztornych oraz wiekowych lip i brzóz, otaczających z dwóch stron kościół; nieprzebrane tłumy w świątyni, na schodach, w kruchcie, w nawie głównej i nawach bocznych, w tym w lewej z obrazem Matki Boskiej słynącym licznymi cudami już od XVII w. Ten obecny jest jedynie kopią, oryginał został wywieziony gdzieś w głąb Rosji w 1915 r. przez mniszki prawosławne, rezydujące tu od czasu, gdy różanostocki kościół po klęsce powstania styczniowego zamieniony został na cerkiew prawosławną.
Żadnej sztuczności, wiara ludowa w czystej postaci, z jej żarliwością, szczerością, głośną modlitwą. Prawdziwa modlitwa prawdziwych ludzi, spracowanych na co dzień, zmęczonych, znużonych, a tu odzyskujących radość i energię. Wnętrze sanktuarium przywodzi na myśl barokowe świątynie wileńskie. Jesteśmy przecież na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego, województwa trockiego, powiatu grodzieńskiego. Jeszcze dziś pod kościołem zdarza się, że można usłyszeć białoruską mowę, choć to raczej domena ludzi starszych. Różne typy ludzkie tak jak w Wilnie. I tu i tam, niczym w tyglu, wymieszały się etnosy - litewski, ruski (nie mylić z rosyjskim), polski, tatarski, w Wilnie dodatkowo jeszcze żydowski, tatarski, karaimski i niemiecki, co zaowocowało ciekawym, życiodajnym, oryginalnym i w pełni naturalnym przenikaniem się kultur, a dziś już właściwie znajdującym odzwierciedlenie jedynie w różanych typach urody, i czasem jeszcze zamiłowaniem do uczestniczenia w kilku kulturach jednocześnie.
Opiekę nad różanostockim sanktuarium sprawują obecnie salezjanie, o czym przypomina m.in. posąg św. Jana Bosko w niszy świątyni w fasadzie głównej. Z racji odpustu i przybyłych nań licznie wiernych z początkiem mszy zapełniają się wszystkie konfesjonały. Być może to stereotyp, ale spowiedź u zakonników jest rzeczywiście wyjątkowa. Poczucie bycia słuchanym przez kapłana, uważnie, bez cienia rutyny czy znużenia, dodatkowe pytania, momentami dialog, niesztampowe pouczenia, a na zakończenie głębokie poczucie uwolnienia i uzdrowienia, narodzenie do nowego życia, po raz kolejny, i tak przecież bez końca.
Barokowe wnętrze rozbrzmiewa Słowem, płomienną modlitwą i śpiewem. Po latach zniszczeń, kiedy historia bezwzględnie i okrutnie obchodziła się ze świątyniami katolickimi na wschodzie, różanostockiemu kościołowi nie sposób odmówić piękna. Jego ogrom, rozmach, przestrzeń, obrazy, malowidła, posągi, misternie zdobione ołtarze boczne skutecznie odrywają od codzienności i przenoszą do świata, do którego wszyscy zmierzamy, taką przynajmniej należałoby mieć nadzieję.
Na zakończenie Eucharystii zgromadzeni wierni ruszają w procesji z Najświętszym Sakramentem wokół świątyni. Setki ludzi, w skupieniu i ze śpiewem na ustach, wylewają się z trzech naw przez chłodną kruchtę, szerokimi schodami zmierzają z początku w stronę zabudowań dawnego klasztoru dominikanów, powstałego w XVII w. przy dworze Tyszkiewiczów, mijają następnie po lewej stronie budynek Salezjańskiego Ośrodka Wychowawczego, noszącego wyraźne ślady rosyjskiej architektury sakralnej z XIX w., kiedy to zamieszkały w nim wspomniane wcześniej mniszki prawosławne; dalej wzdłuż stacji Drogi Krzyżowej. Jest w tym wszystkim niebywałe piękno, poczucie wspólnego, razem z innymi, uczestnictwa w niebiańskiej liturgii, łączącej to, co zwyczajne, konkretne, namacalne ze światem niewidzialnym.
Eucharystia kończy się, należy ustąpić miejsca przybyłym już kolejnym parafianom i pielgrzymom, gromadzącym się w cieniu smukłych, rozłożystych drzew i zabytkowych budynków.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...