poniedziałek, 16 kwietnia 2012
poniedziałek, 2 kwietnia 2012
Drewniane kapliczki i zabytkowa kaplica z czasów Powstania Styczniowego w Pogorzałkach
Pogorzałki, to urokliwie położona wieś, w odległości 15 km od na północny zachód od Białegostoku. Za żadne skarby świata nie przypomnę sobie tytułu, ani autora książki, w której wyczytałem, iż położona w pobliżu Jaworówka, okrutnie spacyfikowana po klęsce Powstania Styczniowego, miała być założona przez osadników litewskich. Ziemie te mają to do siebie, że krzyżowały się tu niemal na każdym kroku wpływy osadnictwa słowiańskiego obraz bałyjskiego; Słowianie wschodni, Słowianie zachodni, Litwini, Jaćwingowie, Mazowszanie, Rusini, Żmudzini, nieco dalej na wschód Tatarzy, Żydzi, istny tygiel kultur, języków, religii i narodowości. Wykluczyć, że Pogorzałki zostały również założone przez osadników z Litwy nie można, podobnie jak i nie można wykluczyć ich rodowodu mazowieckiego, zresztą jakie to ma obecnie znaczenie skoro na tym akurat skrawku śladów tej mozaiki pozostało już naprawdę niewiele. Dziś do Pogorzałek warto przybyć z zupełnie innych powodów, ale nie tylko z powodu wspomnianego wyżej malowniczego położenia wsi rozłożonej między łagodnymi wzniesieniami, ale także ciekawej zabytkowej kaplicy wzniesionej z kamienia polnego i drewna oraz nie mniej interesujących rekonstrukcji dwóch drewnianych kapliczek słupowych zwieńczonych świątkami, ulokowanych tuż przy kościele parafii Miłosierdzia Bożego.
Wspomniana zabytkowa kaplica składa się z dwóch części - starszej murowanej, z wielkim prawdopodobieństwem pobudowanej jeszcze przed 1863 r., i nieco młodszej drewnianej postawionej w czasie rewolucji 1905 r. Źródła historyczne informują, iż w tej murowanej mieli się modlić jeszcze powstańcy styczniowi. Stając natomiast frontem do kaplicy drewnianej, po lewej stronie dostrzeżemy rekonstrukcję drewnianej kapliczki słupowej postawionej tuż po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej, a zniszczonej około 1940 r. W pobliżu miał się niegdyś znajdować cmentarz gromadzki i przy niej właśnie żegnano zmarłych. Druga z kolei kapliczka, ustawiona po prawej stronie, stanowi wierną rekonstrukcję oryginalnej z 1802 r., ufundowanej przez Stanisława Stronowicza - pierwszego osadnika tego rodu w Pogorzałkach. O jej lokalizacji w tym miejscu zadecydował pewien utarty już obyczaj, nakazujący nie tylko żegnać w tym miejscu zmarłych, ale także spędzać tu wiosną, jeszcze przed pierwszym wypasem, bydło i święcić je. Czyniono tak nie tylko wiosną, ale również w czasie pomorów, wierzono bowiem, że święcenie bydła i odprawianie modłów skutecznie przegoni wszelkie epidemie.
W odległości kilkudziesięciu metrów od kaplicy wznosi się natomiast nowoczesny kościół, którego budowę rozpoczęto w 1976 r., a konsekracji dokonano w 1990 r. Świątynia harmonijnie wpasowuje się w łagodnie falujący krajobraz, co przecież nie zawsze jest regułą w przypadku modernistycznych obiektów sakralnych.
A skoro już jesteśmy w pobliżu wspomnianej wcześniej Jaworówki, to warto także odwiedzić to ważne historycznie miejsce, ale o tym, już następnym razem...
Wspomniana zabytkowa kaplica składa się z dwóch części - starszej murowanej, z wielkim prawdopodobieństwem pobudowanej jeszcze przed 1863 r., i nieco młodszej drewnianej postawionej w czasie rewolucji 1905 r. Źródła historyczne informują, iż w tej murowanej mieli się modlić jeszcze powstańcy styczniowi. Stając natomiast frontem do kaplicy drewnianej, po lewej stronie dostrzeżemy rekonstrukcję drewnianej kapliczki słupowej postawionej tuż po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej, a zniszczonej około 1940 r. W pobliżu miał się niegdyś znajdować cmentarz gromadzki i przy niej właśnie żegnano zmarłych. Druga z kolei kapliczka, ustawiona po prawej stronie, stanowi wierną rekonstrukcję oryginalnej z 1802 r., ufundowanej przez Stanisława Stronowicza - pierwszego osadnika tego rodu w Pogorzałkach. O jej lokalizacji w tym miejscu zadecydował pewien utarty już obyczaj, nakazujący nie tylko żegnać w tym miejscu zmarłych, ale także spędzać tu wiosną, jeszcze przed pierwszym wypasem, bydło i święcić je. Czyniono tak nie tylko wiosną, ale również w czasie pomorów, wierzono bowiem, że święcenie bydła i odprawianie modłów skutecznie przegoni wszelkie epidemie.
W odległości kilkudziesięciu metrów od kaplicy wznosi się natomiast nowoczesny kościół, którego budowę rozpoczęto w 1976 r., a konsekracji dokonano w 1990 r. Świątynia harmonijnie wpasowuje się w łagodnie falujący krajobraz, co przecież nie zawsze jest regułą w przypadku modernistycznych obiektów sakralnych.
A skoro już jesteśmy w pobliżu wspomnianej wcześniej Jaworówki, to warto także odwiedzić to ważne historycznie miejsce, ale o tym, już następnym razem...
Rekolekcje
Pierwsze rekolekcje po niemal kilkunastoletniej przerwie i od razu niemałe rozczarowanie. Nie chcę przez to powiedzieć, że moja wiara osłabła, że znowu postanowiłem obrazić się na Kościół cały, że uszła ze mnie energia, ale chyba coraz lepiej zaczynam rozumieć fenomen polskiego, przaśnego antyklerykalizmu, a tym samym też polityków pokroju Janusza Palikota, którzy unoszą się na koniunkturalnej fali, zawsze z wiatrem.
Niedziela kończąca trzydniowe rekolekcje, które powinny być czasem absolutnie szczególnym, sprzyjającym zajrzeniu w głąb siebie samego, przynajmniej w założeniu, czasem refleksji nad sobą, nad światem, zwolnienia, zatrzymania się, wyciszenia. Mądry rekolekcjonista powinien wnieść coś nowego, świeżego i pozytywnego do naszego życia, nowe spojrzenie na znane nam często nader powierzchownie zagadnienia, których sami zgłębiać nie mamy czasu, albo brakuje nam odpowiedniej wiedzy i przygotowania. Ale gdy słyszę wygłaszane z charyzmą, niestety właśnie z charyzmą, w sposób przekonujący i barwny, opowieści o tym, że stan naszych finansów rodzinnych, prywatnych zależy od tego, czy rzucam na tacę i ile rzucam, to zastanawiam się, czym taka mało finezyjna propaganda różni się od manipulacji politycznej. Wszak to podobne metody i poniekąd intencje. A przecież istnieje niemała grupa ludzi, którzy każde słowo księdza biorą za dobrą monetę, bo wiadomo księdzu szacunek się należy, i krytykować książąt Kościoła nie można, co zresztą też na samym początku rekolekcjonista podkreślił! Mechanizm jest prosty, najpierw zamykamy usta potencjalnym krytykom, którzy mogliby się sprzeciwić takiej interpretacji - no właśnie czego - Słowa Bożego (konia z rzędem temu, kto znajdzie w Biblii passus mówiący o tym, że nasza sytuacja materialna, majątkowa, finansowa zależy od tego, czy i ile rzucimy na tacę). Owszem Biblia mówi o jałmużnie, ale czym innym jest dobrowolne obdarowywanie potrzebujących i ubogich, a czym innym zbieranie za pośrednictwem rekolekcji środków pieniężnych na potrzeby rodzimej parafii rekolekcjonisty. A gdy dodać jeszcze do tego dąsy, fumy i krzywienie się proboszcza, podsumowującego nie tak dawno kolędę w parafii i z oburzeniem konstatującego, że są też tacy, którzy mają czelność i tupet rzucać na tacę po kilkadziesiąt groszy, to zaczynamy się zastanawiać, czy aby na pewno część duchownych nie odkleiła się za bardzo od rzeczywistości, i czy to na pewno jest jeszcze Kościół, którego drogą ma być człowiek?
Kościół liczący publicznie swoje pieniądze, zawsze tracił. Wielu to zgorszy, ale w Kościele pozostaną, bo rozumieją, że ksiądz jest jedynie narzędziem w rękach Boga, a poza tym takimi samymi grzesznikami, jak wszyscy świeccy parafianie, ale idę o zakład, że jest i wcale nie tak nieliczna grupa osób, która za sprawą podobnych poczynań od Kościoła odejdzie, pozostanie na uboczu, albo będą tworzyć może i większość z owych 95 % polskich katolików, którzy albo nie wierzą, ale praktykują, albo wierzą, ale nie praktykują.
Warto jeszcze raz zaznaczyć, ze jałmużna jest czymś pożądanym i koniecznym, ze wszech miar chwalebnym, ale snucie opowieści o tym, że nasza sytuacja finansowa zależy od tego, czy rzucam i ile rzucam na tacę, jest jedynie niezbyt wysokich lotów manipulacją, żerowaniem na łatwowierności, dobrej woli i prostocie wielu parafian, nadużywaniem ich dobroci.
Przypomniało mi to zdarzenie też opowieść pewnego duchownego z pewnej parafii na południowym Podlasiu, który bez żadnego skrępowania opowiadał kilkunastoosobowej grupie gości o tym, jak to trudno mu konkurować z innymi konfesjami, jakie pojawiły się w ostatnich latach w okolicy, bo te wiernych przekupują lekarstwami, używanymi ubraniami rozdawanymi bezpłatnie, a on musi swoje owieczki straszyć chorobami zakaźnymi, w tym AIDS, którego mogą się nabawić przywdziewając owe ciuchy z darów, i podsumowując to następującymi słowami: "Bzdury, oczywiście, że bzdury opowiadam!"
Wydaje się jednak, że przydałoby się Kościołowi katolickiemu, jako całości, mówię tu też o sobie samym, więcej pokory i mniej cynizmu, a do tego umiejętności i chęci postrzegania duchownych przez siebie samych bardziej jak sług niż książąt Kościoła.
Niedziela kończąca trzydniowe rekolekcje, które powinny być czasem absolutnie szczególnym, sprzyjającym zajrzeniu w głąb siebie samego, przynajmniej w założeniu, czasem refleksji nad sobą, nad światem, zwolnienia, zatrzymania się, wyciszenia. Mądry rekolekcjonista powinien wnieść coś nowego, świeżego i pozytywnego do naszego życia, nowe spojrzenie na znane nam często nader powierzchownie zagadnienia, których sami zgłębiać nie mamy czasu, albo brakuje nam odpowiedniej wiedzy i przygotowania. Ale gdy słyszę wygłaszane z charyzmą, niestety właśnie z charyzmą, w sposób przekonujący i barwny, opowieści o tym, że stan naszych finansów rodzinnych, prywatnych zależy od tego, czy rzucam na tacę i ile rzucam, to zastanawiam się, czym taka mało finezyjna propaganda różni się od manipulacji politycznej. Wszak to podobne metody i poniekąd intencje. A przecież istnieje niemała grupa ludzi, którzy każde słowo księdza biorą za dobrą monetę, bo wiadomo księdzu szacunek się należy, i krytykować książąt Kościoła nie można, co zresztą też na samym początku rekolekcjonista podkreślił! Mechanizm jest prosty, najpierw zamykamy usta potencjalnym krytykom, którzy mogliby się sprzeciwić takiej interpretacji - no właśnie czego - Słowa Bożego (konia z rzędem temu, kto znajdzie w Biblii passus mówiący o tym, że nasza sytuacja materialna, majątkowa, finansowa zależy od tego, czy i ile rzucimy na tacę). Owszem Biblia mówi o jałmużnie, ale czym innym jest dobrowolne obdarowywanie potrzebujących i ubogich, a czym innym zbieranie za pośrednictwem rekolekcji środków pieniężnych na potrzeby rodzimej parafii rekolekcjonisty. A gdy dodać jeszcze do tego dąsy, fumy i krzywienie się proboszcza, podsumowującego nie tak dawno kolędę w parafii i z oburzeniem konstatującego, że są też tacy, którzy mają czelność i tupet rzucać na tacę po kilkadziesiąt groszy, to zaczynamy się zastanawiać, czy aby na pewno część duchownych nie odkleiła się za bardzo od rzeczywistości, i czy to na pewno jest jeszcze Kościół, którego drogą ma być człowiek?
Kościół liczący publicznie swoje pieniądze, zawsze tracił. Wielu to zgorszy, ale w Kościele pozostaną, bo rozumieją, że ksiądz jest jedynie narzędziem w rękach Boga, a poza tym takimi samymi grzesznikami, jak wszyscy świeccy parafianie, ale idę o zakład, że jest i wcale nie tak nieliczna grupa osób, która za sprawą podobnych poczynań od Kościoła odejdzie, pozostanie na uboczu, albo będą tworzyć może i większość z owych 95 % polskich katolików, którzy albo nie wierzą, ale praktykują, albo wierzą, ale nie praktykują.
Warto jeszcze raz zaznaczyć, ze jałmużna jest czymś pożądanym i koniecznym, ze wszech miar chwalebnym, ale snucie opowieści o tym, że nasza sytuacja finansowa zależy od tego, czy rzucam i ile rzucam na tacę, jest jedynie niezbyt wysokich lotów manipulacją, żerowaniem na łatwowierności, dobrej woli i prostocie wielu parafian, nadużywaniem ich dobroci.
Przypomniało mi to zdarzenie też opowieść pewnego duchownego z pewnej parafii na południowym Podlasiu, który bez żadnego skrępowania opowiadał kilkunastoosobowej grupie gości o tym, jak to trudno mu konkurować z innymi konfesjami, jakie pojawiły się w ostatnich latach w okolicy, bo te wiernych przekupują lekarstwami, używanymi ubraniami rozdawanymi bezpłatnie, a on musi swoje owieczki straszyć chorobami zakaźnymi, w tym AIDS, którego mogą się nabawić przywdziewając owe ciuchy z darów, i podsumowując to następującymi słowami: "Bzdury, oczywiście, że bzdury opowiadam!"
Wydaje się jednak, że przydałoby się Kościołowi katolickiemu, jako całości, mówię tu też o sobie samym, więcej pokory i mniej cynizmu, a do tego umiejętności i chęci postrzegania duchownych przez siebie samych bardziej jak sług niż książąt Kościoła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...