Kopisk, jedna z najbardziej urokliwych wiosek w sercu Puszczy Knyszyńskiej. Położona na rozległej polanie, niedaleko Rezerwatu Krzemianka, w którym pod koniec lat 80-tych odkryto kompleks prehistorycznych kopalni krzemienia. Któregoś razu pewien leśnik spacerując po Puszczy natknął się na krzemienie kształatami przypominające toporki tudzież inne narzędzia, zawiadomił archeologów z Warszawy, ci wkrótce rozpoczęli badania archeologiczne i w ten sposób o Krzemiance zrobiło się głośno.
niedziela, 31 stycznia 2010
sobota, 23 stycznia 2010
Murad Mazaev - czeczeński reżyser w białoruskim "Arche"
Frustrujący brak czasu, im go mniej, tym większa złość, tym większa presja, przymus, natręctwo, by tylko coś przeczytać, by zajrzeć na blogi przyjaciół z Polski, Białorusi, Słowacji, Rosji, Łotwy, by spotkać się z kimś znajomym w rzeczywistości niewirtualnej, by mieć choć chwilę dla siebie. Łapczywe chwytanie chwil.
W jednym z takich przerywników zaglądam na stronę białoruskiego czasopisma "Arche", kilkam na wywiad z czeczeńskim reżyserem Muradem Mazaevym. Krótka notka biograficzna - urodził się w Groznym, studiował na Uniwersytecie Czeczeńskim w Groznym na wydziale filologii, później na Uniwersytecie Gruzińskim Teatru i Kina, jeszcze później udział w pierwszej wojnie czeczeńskiej (zima 1994 r.), powrót do Tibilisi, następnie druga wojna czeczeńska, kolejny powrót do Tibilisi w 2001 r., obecnie na emigracji.
Krótka historia z okresu gruzińskiego dająca jakiś fragmentaryczny obraz tego ciekawego kraju: "Przez pewien czas nosiłem brodę i gruzińską narodową czapkę, wielu myślało, że jestem mnichem. Miejscowi opłacali za mnie bilety w środkach publicznego transportu, a kiedy jechałem samochodem to nawet policjanci - "gaiszniki" pokazywali, byśmy jechali bez zatrzymywania się i sprawdzania."
O jednym ze swoich filmów w sposób wybijający czytającego z dobrego samopoczucia: "Scenariusz filmu "Granice" opowiada o Ukraińcu, choć w zasadzie niekoniecznie, bo to może być też i o Białorusinie, który na skutek pewnego zbiegu okoliczności w poszukiwaniu swojego brata trafia do Czeczenii w czasie działań zbrojnych. To człowiek, który ląduje za granicą, za którą obowiązują zupełnie inne prawa, a śmierć jest zjawiskiem codziennym, gdzie człowiek uświadamia sobie, że jego wyobrażenia o samym sobie w najmniejszym stopniu nie odpowiadają rzeczywistości." Zwłaszcza to ostatnie zdanie burzy spokój czytelnika. W swoim zadufaniu, tak zwanym budowaniu zintegrowanego obrazu własnej osoby, w zuchwałym przekonaniu o uporządkowaniu swojego życia, często zapominamy, jak rzadko stajemy wobec sytuacji granicznych, w których tak naprawdę mamy jedyną szansę zweryfikwoać własne wyobrażenie o sobie z rzeczywistym stanem rzeczy.
Wreszcie o islamie: "W przeważającej większości dla niemuzułmanów islam kojarzy się z terroryzmem, zacofaniem, prześladowaniem kobiet i innymi negatywnymi rzeczami. Jednak tak naprawdę, takich praw, jakie ma muzułmanka, nie mają żadne inne kobiety na całym świecie. Oprócz tego, islam w swoim czasie dał potężny bodziec rozowjowi nauki i nie tylko." Można z pewnością dyskutować o tej rzekomo wyjątkowej pozycji kobiety w świecie islamu, ale co do owego bodźca wątpliwości mieć nie można.
Wreszcie komentarz do pojawiających się co jakiś czas w mediach tak zwanych mainstreamowych zapewnień o stabilizacji sytuacji na północnym Kaukazie, zwłaszcza w Czeczenii: "Co do przyszłości Czeczenii, to myślę, że ona zależy od tego, czym zakończy się opór, który wciąz ma tam miejsce. To, co się teraz odbywa na Północnym Kaukazie, nazwałbym pełnym bezprawiem, w którym życie nic nie kosztuje."
W jednym z takich przerywników zaglądam na stronę białoruskiego czasopisma "Arche", kilkam na wywiad z czeczeńskim reżyserem Muradem Mazaevym. Krótka notka biograficzna - urodził się w Groznym, studiował na Uniwersytecie Czeczeńskim w Groznym na wydziale filologii, później na Uniwersytecie Gruzińskim Teatru i Kina, jeszcze później udział w pierwszej wojnie czeczeńskiej (zima 1994 r.), powrót do Tibilisi, następnie druga wojna czeczeńska, kolejny powrót do Tibilisi w 2001 r., obecnie na emigracji.
Krótka historia z okresu gruzińskiego dająca jakiś fragmentaryczny obraz tego ciekawego kraju: "Przez pewien czas nosiłem brodę i gruzińską narodową czapkę, wielu myślało, że jestem mnichem. Miejscowi opłacali za mnie bilety w środkach publicznego transportu, a kiedy jechałem samochodem to nawet policjanci - "gaiszniki" pokazywali, byśmy jechali bez zatrzymywania się i sprawdzania."
O jednym ze swoich filmów w sposób wybijający czytającego z dobrego samopoczucia: "Scenariusz filmu "Granice" opowiada o Ukraińcu, choć w zasadzie niekoniecznie, bo to może być też i o Białorusinie, który na skutek pewnego zbiegu okoliczności w poszukiwaniu swojego brata trafia do Czeczenii w czasie działań zbrojnych. To człowiek, który ląduje za granicą, za którą obowiązują zupełnie inne prawa, a śmierć jest zjawiskiem codziennym, gdzie człowiek uświadamia sobie, że jego wyobrażenia o samym sobie w najmniejszym stopniu nie odpowiadają rzeczywistości." Zwłaszcza to ostatnie zdanie burzy spokój czytelnika. W swoim zadufaniu, tak zwanym budowaniu zintegrowanego obrazu własnej osoby, w zuchwałym przekonaniu o uporządkowaniu swojego życia, często zapominamy, jak rzadko stajemy wobec sytuacji granicznych, w których tak naprawdę mamy jedyną szansę zweryfikwoać własne wyobrażenie o sobie z rzeczywistym stanem rzeczy.
Wreszcie o islamie: "W przeważającej większości dla niemuzułmanów islam kojarzy się z terroryzmem, zacofaniem, prześladowaniem kobiet i innymi negatywnymi rzeczami. Jednak tak naprawdę, takich praw, jakie ma muzułmanka, nie mają żadne inne kobiety na całym świecie. Oprócz tego, islam w swoim czasie dał potężny bodziec rozowjowi nauki i nie tylko." Można z pewnością dyskutować o tej rzekomo wyjątkowej pozycji kobiety w świecie islamu, ale co do owego bodźca wątpliwości mieć nie można.
Wreszcie komentarz do pojawiających się co jakiś czas w mediach tak zwanych mainstreamowych zapewnień o stabilizacji sytuacji na północnym Kaukazie, zwłaszcza w Czeczenii: "Co do przyszłości Czeczenii, to myślę, że ona zależy od tego, czym zakończy się opór, który wciąz ma tam miejsce. To, co się teraz odbywa na Północnym Kaukazie, nazwałbym pełnym bezprawiem, w którym życie nic nie kosztuje."
poniedziałek, 11 stycznia 2010
Nagual - białoruskie granie
Przeczucie mnie nie myliło. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, okropny zimowy dzień, pod wieczór zaczyna padać marznący deszcz, najpierw drobinki czstego lodu tłuką w okna, a później czuję je na swojej twarzy. Przed godziną 17 stajemy przed sceną. Przeczucie, o którym mowa na początku podpowiadało mi, że zespół młodych sympatycznych ludzi z Białorusi o nazwie - Nagual, może być najbardziej interesującą grupą tego dnia. Gitara, gitara basowa, perkusja, bębny, cymbały, klarnet, kolorowe stroje, co najmniej dwóch panów wyglądających jak rastamani. Zaczynają grać, ostro, pankowo, rave'owo, trochę w tym folku, etno, dance, transu, słowem interesujące brzmienie. Że muzyka białoruska jest wyjątkowo świeża, żywa, poszkująca i niezmiernie ciekawa miałem okazję przekonac się słuchając białoruskich stacji radiowych w czasie wojaży po Litwie. Podczas podróży po Podlasiu chętnie natomiast słucham Radia Racja, które w samochodzie odbieram jeszcze do Łomży. Słuchając Radia Racja odnoszę wrażenie, że mogłoby ono grać cały dzien muzykę białoruską i repertuar nie zostałby wyczerpany, nie wiem czy byłboy to możliwe z polską muzyką. Pomiajm już to, że złapanie itneresującego polskeigo radia graniczy z cudem. RMF FM, Zet, ESKA, ESKA ROCK, i tym podobne brzmią niemal identycznie, te same zdarte hity, nieciekawy pop, pseudo rock, nudny dance, drętwe gadki i żarty prowadzących, sensacyjne newsy, muzyki dobrej jak na lekarstwo, w zasadzie w ogóle się nie trafia. Klasę trzyma jeszcze Trójka, Radio Euro - ale to akurat nie wszędzie ma zasięg.
Wracając do występu zespołu Nagual - młodzi ludzie zaczynają ostro, tanecznie, z każdą minutą rozgrzewając publiczność coraz bardziej, pod sceną formuje się nawet grupa tańczących, mnie z kolegą aż korci, by się do nich dołączyć, ale 33 - latkowie, to już przecież staruszkowie, którzy do obijających się nastolatków i dwudziestokilkulatków już raczej nie dołączą. Te czasy minęły bezpowrotnie, a szkoda, wielka szkoda...
Informacja ze strony zespołu: "Pierwsze o czym chciałoby się wspomnieć, to zmiany w muzyce: drive, trans, taneczne rytmy, połączenie world music z pierwotną energią punka, to jest od kameralnej etno - awangardy przeszliśmy do błotnego, bagiennego punka. (...) Dlaczego bagienny punk? Po długich rozważaniach wydaje się nam, że korzenie naszej muzyki tkwią w bagnach. Bagno to taka bezdenna siła, gęsta i bajkowa. W naszej świadomości, we krwi wiele bagna. Ciągnie nas na nie szczególnie jesienią tak, jak ptaki odlatujące na południe.
Mamy i ojcowie rodzili nas, a babcie i dziadkowie prowadzali do lasu, uczyli jak odróżnić pomidora od ogórka, i jak nie spaść z ogona ducha bagien, dlatego nasza pieśń potrafi latać. I wszyscy oni uczyli nas kochać.
Sami wymyślamy nasze pieśni i robimy taki folklor, jaki nam wychodzi, ale nie bez udziału światowego dziedzictwa. Mamy jednak swój własny język, zrozumiały bez konieczności tłumaczenia. Tak - mówią - śpiewa serce, śpiewa flora i fauna."
Muzycy nie tylko tworzą interesującą muzykę, ale też znakomicie poruszają się na scenie. Tańczący klarnecista, tańcząca od czasu do czasu sympatyczna cymbalistka i radosny wokalista wprowadzają taką atmosferę, że nawet pomimo paskudnej pogody - marznący deszcz przeszedł w międzyczasie w deszcz ze śniegiem - sami odczuwamy nieprzepartą potrzebę tańca. Wokalista w przerwach między utworami zachęca tych, któzy jeszcze nie dołączyli do skaczącej pod sceną grupy młodych ludzi, do tańca, bez większego jednak efektu.
Z każdym utworem w muzyce pojawia się coraz wyraźniejszy bit, więcej transu, cymbały stają się coraz dźwięczniejsze; pobrzmiewają w niej momentami echa białoruskiej muzyki ludowej, gitarowe riffy przypomniają nieco litewski zespół Żalvarinis, kolega doszukuję się w nich wpływów Red Hot Chili Peppers.
Występ nie trwał dłużej niż 45 minut, wlał jednak w nas tyle energii, że czuję ją w sobie jeszcze dziś.
Wracając do występu zespołu Nagual - młodzi ludzie zaczynają ostro, tanecznie, z każdą minutą rozgrzewając publiczność coraz bardziej, pod sceną formuje się nawet grupa tańczących, mnie z kolegą aż korci, by się do nich dołączyć, ale 33 - latkowie, to już przecież staruszkowie, którzy do obijających się nastolatków i dwudziestokilkulatków już raczej nie dołączą. Te czasy minęły bezpowrotnie, a szkoda, wielka szkoda...
Informacja ze strony zespołu: "Pierwsze o czym chciałoby się wspomnieć, to zmiany w muzyce: drive, trans, taneczne rytmy, połączenie world music z pierwotną energią punka, to jest od kameralnej etno - awangardy przeszliśmy do błotnego, bagiennego punka. (...) Dlaczego bagienny punk? Po długich rozważaniach wydaje się nam, że korzenie naszej muzyki tkwią w bagnach. Bagno to taka bezdenna siła, gęsta i bajkowa. W naszej świadomości, we krwi wiele bagna. Ciągnie nas na nie szczególnie jesienią tak, jak ptaki odlatujące na południe.
Mamy i ojcowie rodzili nas, a babcie i dziadkowie prowadzali do lasu, uczyli jak odróżnić pomidora od ogórka, i jak nie spaść z ogona ducha bagien, dlatego nasza pieśń potrafi latać. I wszyscy oni uczyli nas kochać.
Sami wymyślamy nasze pieśni i robimy taki folklor, jaki nam wychodzi, ale nie bez udziału światowego dziedzictwa. Mamy jednak swój własny język, zrozumiały bez konieczności tłumaczenia. Tak - mówią - śpiewa serce, śpiewa flora i fauna."
Muzycy nie tylko tworzą interesującą muzykę, ale też znakomicie poruszają się na scenie. Tańczący klarnecista, tańcząca od czasu do czasu sympatyczna cymbalistka i radosny wokalista wprowadzają taką atmosferę, że nawet pomimo paskudnej pogody - marznący deszcz przeszedł w międzyczasie w deszcz ze śniegiem - sami odczuwamy nieprzepartą potrzebę tańca. Wokalista w przerwach między utworami zachęca tych, któzy jeszcze nie dołączyli do skaczącej pod sceną grupy młodych ludzi, do tańca, bez większego jednak efektu.
Z każdym utworem w muzyce pojawia się coraz wyraźniejszy bit, więcej transu, cymbały stają się coraz dźwięczniejsze; pobrzmiewają w niej momentami echa białoruskiej muzyki ludowej, gitarowe riffy przypomniają nieco litewski zespół Żalvarinis, kolega doszukuję się w nich wpływów Red Hot Chili Peppers.
Występ nie trwał dłużej niż 45 minut, wlał jednak w nas tyle energii, że czuję ją w sobie jeszcze dziś.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...