czwartek, 27 sierpnia 2009

Wschodnia Słowacja

Wreszcie - po dwóch latach nieobecności - udało mi się wrócić do ukochanej Słowacji. Wschodnia Słowacja, Bardejów, Stara Lubovnia, Sabinow, Preszów. Pogranicze wyśmienite, jeszcze bardziej niż Podlasze, tak, tak Podlasze, kraina pod Lachami, a nie jakaś ziemia pod lasami, bo to przecież byłaby brednia, rejon porośnięty prastarymi puszczami miałby być krainą położoną gdzieś pod lasami? Nic z tego, to była ziemia tuż przy Lachach, stąd to Podlasze, Podlachia - na starych mapach. Ale do rzeczy - wschodnia Słowacja to pogranicze modelowe, ze swoją pigułką w postaci Kurova - małej wioski tuż po przekroczeniu granicy w okolicach Muszynki. Wioska wielkości powiedzmy Jurowiec pod Białymstokiem, może jeszcze mniejsza, w której przy każdej wizycie odwiedzam kościół katolicki, grekokatolicki i cerkiew prawosławną. Tym razem, dosłownie przedwczoraj dowiaduję się od dzwonnika z cerkwi grekokatolickiej, że najwięcej jest tu wyznawców Unii.

Pogranicze na którym wymieszali się jak w garncu Słowianie - Słowacy, Rusini czy Rusnacy, Madziarzy, Wołosi, Niemcy, Żydzi, a pewnie i jeszcze kilka innych nacji można byłoby dorzucić. To stąd zapewne takie ciekawe typy urody płci obojga - śniade panie o czarnych lub lśniących brązowych włosach, tacy też panowie, ciemni blondyni i ciemne blondynki o oliwkowej karnacji, płowowłose piękności o dużych ciemnych oczach albo ciemnowłose o karnacji mlecznobiałej.

Ale zostawmy na razie typy urody i przejdźmy do bogactwa kulturowego. Dziś przystanek Preszów - Presov. W rynku piękne kamienice renesansowe, późnogotycki kościół, a tuż dalej przepiękna barokowa cerkiew grekokatolicka, nieopodal kościoła zbór ewangelcki i miejsce kaźni uczestników powstania antyhasburskiego z bodaj 1697 r. - szlachciców madziarskich i mieszczan. Pomnik upamiętniający ofiary epidemii z 1751 r. (daty pewien już nie jestem - ta zawodna ludzka pamięć!) w miejscu egzekucji zarządzonej przez habsburskiego generała.

W grekokatolickiej cerkwi modlę się przy grobach męczenników tego kościoła - biskupów Vasyla Hopko i Pavla Gojdica. Władze komunistyczne żarliwie zwalczały unitów, przekazując ich majątek cerkwi prawosławnej. Łatwiej było im kontrolować cerkiew prawosławną niż uznających zwierzchnictwo Watykanu grekokatolików, do tego dochodziła jeszcze stara i dobra zasada "dziel i rządź" i zarzewie konfliktu mamy gotowe na lata.

Preszowska cerkiew z zewnątrz wygląda - przez swój czysty barok - jak kościół katolicki, dopiero po wejściu do wewnątrz, widząc rzucający się w oczy przepiękny ikonostas nie mamy wątpliwości, że jest to świątynia obrządku wschodniego, bizantyjskiego. Zwracamy także uwagę na tablicę upamiętniającą wizytę w 1995 r. w Preszowie i w samej cerkwi Jana Pawła II, oraz kopię całunu turyńskiego. Uprzejma zakonnica zapala nam światło przy tablicy opisującej jego historię.

A właśnie a propos uprzejmości - otóż ta wydaje się być jakąś cechą narodową Słowaków. To nie tylko moje spostrzeżenie, i nie poczynione po raz pierwszy, ale potwierdzające się przy każdej wizycie w tym pięknym kraju, a zatem pretendujące do prawdy jedynej. Gdzie byśmy się nie pojawili - sklep, kiosk, parking, toaleta publiczna, księgarnia, wszędzie jesteśmy witani - nie dawano nam nigdy dojść pierwszym do słowa - pozdrowieniem "dobry den", niewymuszonym, szczerym, z towarzyszącym mu uśmiechem. Nie widać tu na ulicach tak powszechnego u nas typu Polaczka - cwaniaczka, niedostrzegalna jest też agresja. Nie miejmy jednak złudzeń raj to, to nie jest, choć istnieje podobno Słowacki Raj, ale jest to - o ile mi wiadomo, bo tam nie byłem - raczej kompleks jaskiń niż raj biblijny czy ziemia obiecana. Mniej lub bardziej regularna lektura słowackiego tygodnika "Tyżdeń" pozbawia mnie też jakichkolwiek złudzeń. Co nie zmienia jednak faktu, że kultura relacji międzyludzkich dnia codziennego jest tą dziedziną życia, której Polacy powinni się od Słowaków uczyć. A co do owego tygodnika, to nabyłem go po raz pierwszy w życiu w wersji papierowej i oddaję się każdego popołudnia nieziemskiej, błogiej, rozkosznej przyjemności obcowania z językiem słowackim, którego próbuję także w mowie, co jednak nie wzbudza entuzjazmu wśród samych Słowaków, na który - nie ukrywam - tak bardzo liczyłem. Ech, cóż, próżność ludzka nie zna miary, na pochwały trzeba jeszcza widocznie poczekać.

Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

W drodze powrotnej - kolegiata w Tumie pod Łęczycą

Październikowy dzień powszedni, słoneczny, wietrzny i chłodny, świat widziany zza okien auta mieni się już wszystkimi barawami złotej polski...