piątek, 5 czerwca 2009

Wolność slowa, Kataryna i kampania wyborcza na prowincji

Natknąłem się w w ubiegłym tygodniu na pewien felieton w “Tygodniku Powszechnym”, którego autor piętnował Katarynę za to, że swoje krytyczne uwagi zawierała na blogu pod pseudonimem. Któregoś dnia w przelocie trafiłem też w TV na dyskusję poświęconą ujawnieniu tożsamości podobno jednej z najsłynniejszych polskich blogerek, w czasie której Igor Janke pytał dziennikarza “Dziennika” jakiej społecznej wartości, miała służyć owa demaskcja.

I prawdę powiedziawszy dziwi mnie ta krucjata o odpowiedzialność za słowo w kraju, który ma być państwem w pełni praworządnym i demokratycznym.

Przyznaję, że tekstów Kataryny czytać mi się nigdy nie zdarzyło, ale tu rzecz nie idzie tylko o Katarynę. Otóż nasi obrońcy uczciwości, odpowiedzialności i rzetelności w życiu publicznym, jak jeden mąż uznali, że osoba pisząca pod pseudonimem, może sobie pozwolić na komfort – jak to ujął felietonista “Tygodnika Powszechnego” – walenia przeciwnika na odlew, a później skwitowania tego słowem – żartowałem. Owszem prawdą jest, że Internet i związana z nim anonimowość dają szerokie pole do wszelkich nadużyć, pomówień, oszczerstw, półprawd, kłamstw, szkalowania i jeszcze gorszych brudów. Ale dlaczego z góry zakładać, że każda osoba pisząca pod pseudonimem jest niewiarygodna i nie bierze odpowiedzialności za słowo? Czy można tak wszystkich blogerów piszących pod pseudonimami wrzucić do jednego worka? Czy tu już nie ma miejsce na niuansowanie?

Owi obrońcy przejrzystości, czy jak ktoś woli transparentności w życiu publicznym zakładają, że Polska jest krajem o ugruntowanej demokracji, nie tylko formalnej, ale tej rzeczywistej, którą przesycone są struktury i instytucje państwowe, a demokratami z natury jest zdecydowana większość obywateli; krajem, w którym za piętnowanie wszelkich nadużyć, naruszeń prawa, nietycznych zachowań ze strony przedstawicieli władzy czy powiedzmy szerzej establishmentu, negatywnych konsekwencji nikt nie ponosi i ponosić nie może, jeśli tylko jego zachowanie służy interesowi publicznemu. I być może taka Polska ma prawo się jawić felietonistom, dziennikarzom z Warszawy, Krakowa, Poznania czy Wrocławia. Ale czy tak też jest na polskiej prowincji? Próbuję sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby powiedzmy w Białymstoku ktoś sobie pozwolił na atak z otwartą przyłbicą na jakiegoś ważnego posła lub innego oficjela? Załóżmy zupełnie hipotetycznie, że byłby to atak na obecnego wiceprezydenta Białegostoku – Tadeusza Arłukowicza, popieranego w spotach wyborczych przez panią minister Barbarę Kudrycką, prezydenta Białegostoku – Tadeusza Truskolaskiego i całą pewnie białostocką Platformę Obywatelską. Jaki los spotkałby takiego śmiałka w mieście, w którym wszystko jest najmocniej jak tylko się da upolitycznione i upartyjnione?

Przecież to co się wokół owego kandydata w czasie tej kampanii dzieje woła o pomstę do nieba. Mając ledwie przekroczone 30 lat niewiele pamiętam z czasów PRLu, ale ten front jedności miejsko – regionalnej wokół pana Arłukowicza musi chyba w jakiejś części przypominać totalizm tamtych czasów. Nie ma wydania programu informacyjnego w lokalnej TV, w którym by się nie pojawił pan Arłukowicz. A to otwiera kampanię wyborczą, a to dziś ją zamyka, a wszystkie te materiały prezentują jego działalność oczywiście jako wiceprezydenta. Przyznać trzeba też to, że ten sam lokalny program kilka dni temu “odważył się” postawić śmiałe pytanie czy wiceprezydent nie nadużywa swojego stanowiska do prowadzenia kampanii wyborczej, by dziś znowu go pokazać i ogłosić wszem i wobec, że zakończył swoją kampanię wyborczą. Oczywiście te koncesjonowana odwaga wcale nie sprawia wrażenia zasłony dymnej i zapewne nie jest wykalkulowanym “argumentem” udowodniającym, że media lokalne są wolne i niezależne. A to, że to “odważne” pytanie niknie gdzieś w zalewie innych materiałów, w których nasz kandydat przewija się a to w towarzystwie pani dyrektor białostockiej Galerii Arsenał – członkini komitetu wyborczego pana Arłukowicza, a to Tomasza Frankowskiego – znanego piłkarza Jagielloni, a kiedyś także gracza reprezentacji kraju, a to jeszcze przewodniczącego samorządu studenckiego, to już rzecz drugo czy nawet trzeciorzędna. Pewne kalkulacje zakradły się nawet do naprawdę arcyciekawego czasopisma polskich Białorusinów “Czasopis”. W jednym z numerów, sprzed dwóch tygodni, na okładce widnieje zdjęcie Tadeusza Arłukowicza, a wewnątrz zamieszczony jest obszerny wywiad, w którym kandydat na europosła puszcza oko do mniejszości białoruskiej, przekonując ją, że jest otwarty na jej postulaty, potrzeby i podkreślający jak to powinniśmy być dumni z naszej wielokulturowości.

I teraz wyobraźmy sobie, że ktoś ma ochotę napisać krytyczny tekst o Tadeuszu Arłukowiczu, a następnie starać się o pracę powiedzmy w Urzędzie Wojewódzkim, z wojewodą z PO, w Urzędzie Miejskim, w którym władzę sprawuje PO, w lokalnej TV, którą oglądając można odnieść wrażenie, że pan Arłukowicz jest jedynym kandydatem z całego niemal regionu, zorganizować wystawę w Galerii Arsenał. Czy miałby szanse? Być może tak, ale tylko pod warunkiem, że badania opinii publicznej wykazałyby, że taki gest może się w jakiś sposób opłacić. Bo przecież kandydat, który potrafi wspaniałomyślnie “wybaczać” swoim oponentom, odnosić się do nich po rycersku, może być dobrze postrzegany. Lecz czy to się rzeczywiście dziś opłaca?

4 komentarze:

Daniel Paczkowski pisze...

Tzw. anonimowość w internecie jest rzeczą złudną. Gdyby zdarzyło się, że ktoś pod pseudonimem zaatakowałby ostro Tadeusza Arłukowicza w internecie, a interes nakazywałby zidentyfikować krytyka, namierzonoby go w try miga.

wschody słońca pisze...

To niestety także prawda

anna pisze...

I tu też już nie jest tak ładnie, jak robi się politycznie, choć klimacik zostaje...

Co Wam tam na wschodnich rubieżach wyrządziła Platforma? Pytanie wcale nie jest tożsame z deklaracją jej wyznawania przez pytającą.

wschody słońca pisze...

Platforma jest teraz u władzy i nie robi nic, to nie jest partia reformatorów, wizjonerów, ideowców, ale rzecz nie w PO, tylko ogólnie w klasie politycznej. W tych wycwanionych czasach w polityce dominują ludzie bezideowi, gładcy cwaniaczkowie, którzy nie mają nic państwu, społeczeństwu, ludziom do zaoferowania. Banalne, ale tak niestety jest.

Północne obrzeża Puszczy Kampinoskiej - Powiśle Kampinoskie - z nadzieją na powrót

Ostatnia wspólna z Mamą majówka w 2023 r. Wówczas nie dopuszczałem takiej myśli, że może być ostatnią. Łagodne majowe słońce, delikatne powi...