wtorek, 8 lipca 2008

Kilka refleksji na marginesie wywiadu ze Zbigniewem Hołdysem w Rzeczpospolitej

"Jakie ma pan doświadczenia z prawnikami?

– Kiedyś zaofiarował mi swoje usługi adwokat, który obiecał, że może spowodować, by ktoś wobec mnie nieprzyjazny w mediach stracił mieszkanie. Wtedy dotarło do mnie, że czując się niesłusznie atakowany, mogłem rozpatrywać różnego rodzaju retorsje wobec mojego oponenta. Ale nigdy by mi przez myśl nie przyszło, żeby go cynicznie zniszczyć.

Tymczasem jest coraz więcej prawników, którzy proponują sądową jazdę po bandzie.

Znam prawników, którzy o tym, że kogoś zniszczyli, mówią z taką samą satysfakcją jak profesor Religa o tym, że przeszczepił komuś serce. Na tym polega makabra i bezduszność adwokackiej praktyki. Mam nadzieje, że z oglądania mojej sztuki będzie płynąć konkluzja, iż za zniszczenie człowieka w sądzie życie zawsze wystawia rachunek."


Nie wydaje mi się, by niszczenie ludzi było tylko domeną prawników. Niszczenie bliźnich stało się w ostatnich czasach szalenie modne. Sceptycznie jestem nastawiony wobec wszelkich teorii mówiących o charakterach narodowych, ale w naszym społeczeństwie zawiść, schadenfreude, chęć dokopania drugiemu są tak silne, że być może jesteśmy jednym z tych nielicznych narodów potwierdzających jednak istnienie czegoś tak nieuchwytnego, jak charakter narodowy, w naszym przypadku definiowany tylko i wyłączenie poprzez cechy negatywne. Nic w tym odkrywczego, ale u nas wciąż rzeczywiście obowiązuje zasada "nie wychylaj się", "równaj do niższego, a jak nie to ci pokażę". Jeśli w czymkolwiek będziesz lepszy ode mnie, zniszczę cię, a jeśli nie zniszczę, to zemszczę się przy pierwszej nadarzającej się okazji. Takie postawy torpedują wszelką pomysłowość, chęć działania na rzecz innych i szczerą ideowość "pieprzonych wizjonerów", którzy" sami nie pofikają" (te dwa ostatnie określenia słyszałem kilka lat temu osobiście w odniesieniu do osób działających bezinteresownie dla dobra słabszych, którzy nie są w stanie radzić sobie sami w życiu, a padły z ust osoby pobierającej wynagrodzenie za pracę na rzecz niepełnosprawnych).

Wielce możliwe, iż zawiść bierze się z przekonania, że ktoś kto jest ode mnie w czymś lepszy, w głębi duszy gardzi mną i gardzi tymi, nad którymi w jakiejś dziedzinie góruje. Takiego narcyzmu wykluczyć oczywiście nie można, ale też nie należy go z góry zakładać. Poczucie bycia lepszym na określonym polu nie musi iść w parze z poczuciem wyższości i pogardą wobec innych.

Pamiętam jeszcze z czasów studenckich kilku kumpli, którzy chełpili się tym, jak niszczyli kolegę z grupy ćwiczeniowej, osobę w rzeczywistości nieporadną, niepewną siebie, nieco zahukaną, ale też - jakby paradoksalnie to nie brzmiało - o dość sporych skłonnościach do megalomanii i mitomanii. To zaskakujące połączenie wydawałoby się sprzecznych ze sobą cech (a tak naprawdę stanowiących swego rodzaju kompensację swoich deficytów osobowościowych - tak by to pewnie nazwał psycholog) stanowiło wystarczającą podstawę do tego, by niszczyć człowieka; irytacja i złość stały się wystarczającym usprawiedliwieniem dla poprawiaczy świata, którzy chcieli uczyć innych pokory i zająć się przywracaniem należnego innym miejsca w szeregu.

"W stronę teatru popchnęło pana bycie ojcem. Poświęcił się pan tej roli zgodnie z deklaracją, że koniec z koncertowaniem – teraz wychowuję syna. To rzadka postawa wśród artystów i wśród mężczyzn w ogóle.

Czort wie, co bym gadał, gdyby mi się w życiu nie udało. Ale że w muzyce poszło mi dobrze, mogłem sobie fanaberyjnie na nią machnąć ręką. Powiedzieć: to nie jest warte rezygnacji z bycia z dzieckiem na co dzień. Prawda jest też taka, że jako dziecko miałem rodzinę pewnie nie najgorszą, ale konflikty między mną a rodzicami były duże i to, co zaproponowałem synowi, działo się w opozycji do tego, czego sam doświadczyłem. Uznałem, że trzeba stać murem za synem, pomagać mu w każdej sytuacji. Jestem ostatnim człowiekiem, który uważałby, że powinien się uczyć na błędach. Jestem od tego, żeby go uprzedzić i podać rękę w trudnej sytuacji, zagwarantować poczucie bezpieczeństwa."

Znakomite stwierdzenie, nieludzko wręcz mądre - "trzeba stać murem za synem, pomagać mu w każdej sytuacji". To chyba najbardziej deficytowa postawa ojcowska w naszym społeczeństwie. W swojej znakomitej książce Wojciech Eichelberger pisał o synach zdradzonych przez ojców, o synach mających ojców tylko formalnie, o ojcach, którzy zdradzili swoich synów i "opuścili" ich, porzucili na rzecz pracy, kariery, pieniędzy, wszelkich dóbr materialnych, o opuszczonych mężczyznach, którzy w dorosłym życiu nie wiedzą jak pełnić swoje role, jak pełnić rolę dobrych ojców i mężów, którzy powielają błędy ojców i wykazują dużą nieporadność w funkcjonowaniu w życiu publicznym i prywatnym, bo nikt ich tego nie nauczył, a nie nauczył dlatego, że sam nie został nauczony.

W książce brakowało mi jeszcze wzmianki o ojcu, którego znakomicie sportretował Wojciech Kuczok w "Gnoju", ojcu zagubionym, niepewnym siebie, gdzieś w głębi nieporadnym, choć maskującym swoją niepewność i nieporadność obcesowością i brutalnością, które w jego mniemaniu mają być cechami wybitnie męskimi; o ojcu, który wychowuje swego syna przez poniżanie i upokorzenia, które w jego mniemaniu mają go nauczyć męskości, odporności, wytrwałości, siły psychicznej, a w rzeczywistości często przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego. Mężczyzna upokarzany przez swego ojca stanie się jedynie brutalny, szorstki i obcesowy, by tak naprawdę ukryć swoją niepewność, niskie poczucie własnej wartości i nieporadność. Tę historię znakomicie na ekran przeniosła Magdalena Piekorz w filmie "Pręgi".

To ojcowskie upokarzanie syna musi w tym drugim stłamsić do minimum poczucie własnej wartości. Jest takim samym opuszczeniem, zdradzeniem syna, jak zdrada ojca, o której pisze Wojciech Eichelberger. Dlatego tak właśnie podobają mi się słowa Zbigniewa Hołdysa, o tym, że za synem trzeba stać murem w każdej sytuacji, nawet, jeśli ten popełni błąd. Matka nie jest w stanie zapewnić synowi tak silnego wsparcia w porażkach i niepowodzeniach, jak ojciec, może ukoić jego bóle, lęki, ale wzorem dla synów są zawsze ojcowie, którzy staną w ich obronie bez względu na okoliczności, ojcowie w wyobrażeniu synów są jedynymi ludźmi, na których ci mogą liczyć. Ojciec odsuwający się od syna przy potknięciach, próbujący go jeszcze ośmieszyć, jest zwyczajnym zdrajcą. Taka taktyka wychowawcza do niczego dobrego doprowadzić nie może.

Może tego typu zdrady ze strony ojców tkwią u źródeł zachowań wspomnianych na początku, to jest chęci niszczenia innych. Męska rywalizacja jest cechą naturalną, ale niszczenie rywala z zawiści, zemsty wydaje się być zupełnie niemęskie, zwłaszcza kiedy dokonywane jest przy zamkniętej przyłbicy.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ciekawe twe dwa teksty ostatnie. Ale ja nie o nich, bo chyba niewiele mam do dodania, może ciut inaczej to wszystko widzę (mam inny bagaż doświadczeń), choć uważam, że dużo racji w tym co piszesz o zdradach i ojcach jest.

Tak a propos tego właśnie numeru Rzeczpospolitej. Zwróciłeś uwagę na artykuł Sosenki?

wschody słońca pisze...

A to ciekawe właśnie jest, skoro inaczej to widzisz. Może jakaś notka, polemika, hm? Zachęcam. Wszelkie inne punkty widzenia są pożądane! Zwłaszcza ze względu na inny bagaż doświadczeń.

Co do sosenki, odpowiedź już znasz ;-)

Anonimowy pisze...

Polemika jeśli będzie, to krótka i przy kolejnej okazji w realnej rzeczywistości :).

wschody słońca pisze...

E tam krótka, niech będzie długa ;-)

Północne obrzeża Puszczy Kampinoskiej - Powiśle Kampinoskie - z nadzieją na powrót

Ostatnia wspólna z Mamą majówka w 2023 r. Wówczas nie dopuszczałem takiej myśli, że może być ostatnią. Łagodne majowe słońce, delikatne powi...