czwartek, 24 stycznia 2008

O pysze narodowej i samobiczowaniu

Popadanie w skrajności wydaje się być naszą narodową specjalizacją. Każde dotknięcie bolesnej części naszej przeszłości sprawia, że zamiast rzeczowej i spokojnej dyskusji, prób dochodzenia do porozumienia dzielimy się na wrogie obozy, które skaczą sobie do gardeł. I zazwyczaj nie ma miejsca na środek, bo przecież rzecz idzie o imponderabilia. To zresztą sprawa nie tylko odległej przeszłości, ale także tej całkiem niedawnej. Tak więc, by nie sięgać daleko - w październiku 2007 r. zamiast wyborów parlamentarnych mieliśmy Armagedon, w którym starły się siły dobra i zła (dobro i zło zależne od punktu widzenia).

Natomiast kilka tygodni temu pewne renomowane wydawnictwo wydało książkę mającą w zamierzeniu jej autora i owego wydawnictwa wywołać ogólnonarodową debatę, a jak się okazało wywołała jedynie chaotyczną i krwawą kłótnię, która wątpliwe by się jakimkolwiek porozumieniem zakończyła. Póki co obie strony się okopały na swoich pozycjach, umacniają się na nich i pokrzykują do siebie z oddali.

To wszystko zaczyna mi przypominać pewne dwie skrajne postawy, z których jedna jest charakterystyczna dla pogranicza, na którym mieszkam, a druga usiłuje się tu przebić z kaganek oświaty niosącego dla ciemnego ludu centrum i południa Polski.

Ta pierwsza jeszcze nie tak całkiem dawno próbowała mi wmawiać, że mój bliźni władający białoruską mową lub chadzający zamiast do kościoła do cerkwi, to "kacap", "ruski", "naród chłopski", słowem bliźni, owszem, ale gorszego sortu.

Ta druga zaś sugeruje mi, że z racji tego kim jestem żywię chroniczną niechęć do pewnego narodu.

Co do tej pierwszej, to zawsze mam w pamięci ważne słowa, które uczyniły mnie odpornym na jej argumenty:

"Archidiecezję w Białymstoku zamieszkują także nasi bracia prawosławni. Szukajmy zawsze tego, co łączy, spotykajmy się w duchu ekumenicznym, módlmy się wspólnie."

albo

"Bolesne doświadczenia żyją nadal w pamięci zbiorowej. W niej tkwią również głębokie korzenie nieufności, wciąż jeszcze nie przezwyciężonej. Wszyscy dźwigamy brzemię historycznych win, wszyscy popełniamy błędy. (...) Gdziekolwiek zaistniała krzywda, niezależnie po której stronie należy ją przezwyciężyć przez uznanie własnej winy przed Bogiem i przebaczenie. (...) Pomni na słowa Modlitwy Pańskiej: odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom, w duchu wzajemnego pojednania, wybaczmy sobie nawzajem doznane w przeszłości krzywdy po to, aby w nowy, prawdziwie ewangeliczny sposób kształtować nasze wzajemne stosunki, i tworzyć lepsze jutro Kościołów pojednanych."

Odpowiedź na pytanie kto jest autorem owych słów pozostawiam domyślności Czytelnika, dodam tylko, że zostały one skierowane do mieszkańców tego właśnie pogranicza w czerwcu 1991 r. I na nic się tu zdadzą pokrzykiwania i pohukiwania tych, którzy by chcieli by było inaczej.

Co do tej drugiej postawy, to muszę przyznać, że owa wmawiana mi niechęć jest mi i moim bliższym i dalszym znajomym całkowicie obca. Antysemityzm postrzegam przez niedawny wybryk kilku troglodytów, którzy zbezcześcili cmentarz żydowski w Białymstoku, ale którzy dzięki współpracy mieszkańców miasta z policją po kilku dniach zostali schwytani, a ich zdjęcia opublikowano w Internecie. Nie chcę przez to bagatelizować problemu, czy powiedzieć, że go nie ma. Pewnie jest, ale nie w takich proporcjach, w jakich usiłuje się go przedstawić. Relacje polsko - żydowskie postrzegam natomiast przez pryzmat działalności wielu ludzi - np. pewnego stowarzyszenia, które prężnie organizuje wykłady poświęcone historii i kulturze Żydów na Podlasiu, pokazy filmów, wycieczki (piesze, rowerowe, samochodowe) do miejsc związanych z kulturą żydowską, tatarską, białoruską, w których uczestniczą setki ludzi w różnym wieku. To wreszcie setki młodych ludzi porządkujących co roku cmentarz żydowski, to mieszkańcy Tykocina, którzy jeszcze niedawno prowadzili pod okiem pani dyrektor muzeum w synagodze teatr odgrywający sceny z życia tykocińskich Żydów.

Słowem, we wszystkim warto znać umiar. A jeśli ktoś lubi kwasić się w którymś w dwóch wyżej wymienionych sosów to jego sprawa, nic mi do tego.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...