wtorek, 23 listopada 2010

Na pograniczu - część 2

Z niedoszłej stolicy Rzeczypospolitej Obojga Narodów, dawnym gościńcem z Mazowsza na Litwę, wyruszamy na północny wschód. Rzeka Jaskranka, Jaświły, Jasionówka, przypominają mi teorię wyczytaną gdzieś w naukowym, historycznym orpacowaniu, wedle której toponimy zaczynające się od liter "ja" miały oznaczać okolice, miejscowości zamieszkane przez Jaćwingów. Im bardziej na wschód tym krajobraz staje się coraz mocniej pofałdowany, poprzetykany zagajnikami brzozowymi, sosnowymi, na południu ciemnieje masyw Puszczy Knyszyńskiej, a na radośnie porozrzucanych wzgórzach usadowiły się same drewniane domki o dwuspadowych dachach, w otoczeniu ogrodów i sadów, które najurokliwiej wyglądają wczesną wiosną, bujne, świeżo rozkwitłe na biało i różowo wiśnie, jabłonie, grusze, czereśnie. Tę drogę musiała wielokrotnie pokonywać Barbara Radzwiwiłłówna, a i sam Zygmunt August w drodze do Wilna. Teraz trakt jest asfaltową, wąską, o poszarpanym poboczu szosą, to opadającą, to wznoszącą się, wijącą się między pagórkami. Po niecałych 15 minutach jazdy docieramy do Jasionówki.

W XVI w. miejscowe dobra zostały nadane przez Zygmunta Augusta rusko-litewskiemu rodowi Kurzenieckich, którzy w drugiej połowie XVI w. mieli tu ufundować pierwszy kościół. Wraz z lokacją miasta pojawili się w nim także pierwsi Żydzi, a pod koniec wieku XVII również Tatarzy otrzymujący wówczas od Jana III Sobieskiego liczne nadania na Podlasiu w zamian za zaległy żołd.

Miasta na Podlasiu w czasie panowania Zygmunta Augusta były nadawane jego wienrmy dworzanom, ludziom ze wszech miar wykształconym, oczytanym, najprawdziwszym humanistom epoki Renesansu, a ci modelowali je na odrodzeniową modłę, porządkowali układ nieruchomości, ulic wychodzących z rynku, a realizując renesansowy ideał życia w harmonii z naturą przy zabudowaniach mieszkalnych zakładali rozległe ogrody. I kto wie, jak te miasta wyglądałby dziś, gdyby nie wojny XVII, później XVIII w., okres zaborów, i wreszcie dwóch wojen światowych. Co prawda, układ urbanistycznych owych podlaskich miejscowości niewiele się zmienił od czasów Zygmunta Augusta, a wydaje się, że najlepiej się wciąż ma ideał życia w harmonii z naturą, ze względu na całkiem spore przydmowoe ogrody i sady, to jednak jest to świat wciąż tkwiący w tradycyjnej już polskiej niemożności, tak typowy dla wschodniej Polski -nieefektowny, zupełnie nieprzebojowy i niekrzykliwy, ale niepozbawiony przecież ogromnego uroku i ducha dawnego Rzeczypospolitej Obojga Narodów, choć w przypadku tych ziem, mówienie o dwóch narodach, to kompletne nieporozumienie, bo można ich zliczyć, co najmniej 7.

Jasionówka jest dziś małym, cichym, sennym miasteczkiem, życie toczy się w niej wokół urzędu gminy, kościoła i kilku sklepów. W urzędzie gminy można nabyć książkę o historii miasta, ale jest pewien problem, bo książki są dwie - jedna wydana przy wsparciu urzędu, a druga niezależnie, przez mieszkańca Jasionówki, pasjonata lokalnej historii. Tej drugiej urząd nie rozprowadza, bo podobno nie wszyscy mieszkańcy zgadzają się z tezami postawionymi przez jej autora. Jednak uprzejma pani sprzedająca książkę tę oficjalną, kieruje nas do synowej autora, pracującej w pobliskiej bibliotece, przez nią można skontaktować się z niepoprawnym politycznie - na skalę lokalną - historykiem.

A miejscowa biblioteka, to najprawdziwszy wehikuł czasu, za jej sprawą można przenieść się nieco wstecz w czasie. Tak mniej więcej wyglądała moja pierwsza w życiu osiedlowa biblioteka, unosił się w niej ten sam zapach starych, zakurzonych, wielokrotnie czytanych książek, i była też w ten sam sposób rozświetlona przedzierajacym się przez spore okna jesiennym, ale wciąż jeszcze intensywnym słońcem. Tyle że tu prędko dostrzeżemy coś, czego biblioteki naszego dzieciństwa nie miały - stanowisko z komputerem podłączonym do Internetu. Jednym co prawda, ale obleżęnia dużego nie ma, siedzi przy nim jeden około 10-12 letni chłopiec, może dlatego, że jest to środek tygodnia, godzina 14.00. Synowej autora "niesłusznej" książki jeszcze nie ma, ale podobno można ją nabyć w pobliskim sklepie. Sklepów w rynku i wokół niego jest ledwie kilka, w tym jeden mieszczący się w budynku, będącym niegdyś czymś pośrednim między przystankiem a dworcem autobustowym. Tu sprzedaje się używaną odzież, w budynku w którym rozlokował się bank spółdzielczy, na piętrze znajdują się kolejne dwa sklepy, ze wszystkim, dosłownie, z ubraniami, zniczami, artykułami gospdoarstwa domowego, środkami czystości, jest też zakład fryzjerski, nie ma tylko kupujących i korzystajacych z usług, ale to pewnie ze względu na porę dnia. Tu książki jednak nie mają. Jest za to w samoobsługowym spożywczym, w którym wszyscy wchodząc mówią do siebie i do sprzedawczyń "dzień dobry", kilkanaście egzemplarzy karnie ułożonych na półce, w twardej oprawie, pod gazetami, przy półce z prasą kolorową. To jedank część druga, a pierwsza rozeszła się już dawno, podobno jak świeże pieczywo.

W Jasionówce jest jeszcze kościół i pozostałości parku dworskiego, bo przecież istniał tutaj kiedyś także dwór, który można byłoby nawet nazwać pałacem, nie tak okazałym, jak pałac w Białymstoku, ale jednak sporo większym niż porozrzucane po okolicy dwory modrzewiowe czy nawet murowane, z których do dziś przetrwały nieliczne.

Kościół stoi na wzgórzu, wyglądającym na sztucznie usypane, jest biały, murowany, do kruchty można wejść zawsze, drzwi wejściowych z reguły się nie zamyka, dalej są natomiast kolejne drzwi, żeliwne, przez które można zajrzeć do nawy głównej. Obok kościoła przebiega wąziutka, brukowana uliczka Kościelna. Jeśli odpowiednio stanąć i skierować wzrok ku górze w stronę kościoła, to można nawet odnieść wrażenie, że przenieśliśmy się w czasie i jesteśmy w Jasionówce za czasów jej świetności, ale to wrażenie niestety nie trwa nigdy zanadto długo. Od ryneczku i kościoła niedaleko na wzgórzu rozłożył się cmentarz, z solidną, z drewnianych bali kaplicą i celganymi, kruszejącymi nagrobkami z początku XIX w. Tu także napotkani ludzie mówią dzień dobry i jeszcze do tego życzliwie się uśmiechają.

A stąd już jest niedaleko do Korycina i Dobrzyniówki, ale o nich następnym razem.



















































poniedziałek, 8 listopada 2010

Szatan znowu w Moskwie

W Rosji, jak to zwykle bywa, nieznani sprawcy pobili do nieprzytomności dziennikarza gazety "Kommersant" – Olega Kaszina. Nieznani, bo przecież Annę Politkowską, zamrodwali także nieznani sprawcy, choć nie, w tej sprawie w zasadzie wszystko jest jasne - została zamrodowana przez Czeczena – w dniu bodaj imienin czy urodzin Władimira Putina. Jeśli ktoś jednak próbowałby winą obciążyć obecne rosyjskie władze, to okazałby się oczywiście niedouczonym prymitywem, bo to wyjaśnienie zbyt banalne i proste, a i dowodów na to brak. Sam prezydent Federacji Rosyjskiej w jednym z wywiadów mówił wprost, że próba obociążenia winą za tę zbrodnię Władimira Putina, to prostacka i prymitywna interpretacja tego jakże tragicznego dla Rosji wydarzenia, bo przecież premier ma wielu wrogów, w szeregach władzy kotłują się różne frakcje, walczące o wpływy, armia z "siłowikami", a do tego jeszcze różnorakie grupy interesu. Zatem sprawa jest dużo bardziej skomplikowana niż by się wydawało. Anna Politkowska, została zamordowana, by zaszkodzić obecnym rządzącym, by ich skompromitować, by zaprzeczyć ich działaniom modernizującym państwo i kierującym je na tory demokracji. Argumentacja godna Machiavvelliego, albo – by być nieco bliżej Rosji – samego Wolanda.

Inny przykład – Natasza Estemirowa, działaczka na rzecz obrony praw człowieka w Czeczenii, zamrodowana kilkunastoma strzałami z pistoletu czy karabinu maszynowego, jej ciało znaleziono w lipcu 2009 r. przy drodze szybkiego ruchu w Inguszetii. Czy winić za to morderstwo należy protegowanego Władimira Putina – Ramzana Kadyrowa, groteskowego prezydenta Czeczenii. Ależ skąd! Ten o to zapytany, obruszył się i chciał podobno nawet przepędzić dziennikarza, który śmiał mu taką możliwość zasugerować. Morderstwa bowiem znowu dokonały te siły, które pragną kompromitacji Ramzana Kadyrowa, a też i jego możnego patrona – Władimira Putina. A sam Ramzan Kadyrow głęboko przecież przeżył śmierć szlachetnej pracownicy Memoriału. Szatańska szkoła argumentacji, chciałoby się powiedzieć, że Woland zaciera ręce, ale to przecież nie tak, Wolnad na tle tego szatana, który teraz nawiedził Rosję, jawi się, jako wielce sympatyczna postać. To szatan nowego pokolenia, ze świtą Wolanda nie majaćy już nic wspólnego!

No i niech ktoś jeszcze teraz, tu w Polsce, spróbuje winą za pobicie dziennikarza "Kommersanta" obciążyć, obecne władze. A jeśli spróbuje, to niech wie, że to jest myślenie prostackie i prymitywne. Bo tu drogi są dwie, to przecież proste - albo bez zgody władz uczynili to członkowie młodzieżówki "Jedinej Rassiji", którzy oczywiście przykładnie i surowo zostaną ukarani, albo znowuż uczyniły to siły wrogie demokratyzacji i modernizacji Rosji, by skompromitować szczerych demokratów, i zwolenników liberlizacji w osobach premiera i prezydenta.

A czy ktoś jeszcze śmie wątpić w to, że sprawy te zostaną wyjaśnione? Przecież tor myślenia w tej sprawie został wytyczony przez rząd polski i samozwańcze elity - rosyjska prokuratura prowadzi śledztwa rzetelnie i praworządnie. Czy nie tego dowiedzieliśmy się przy okazji śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej?

O owym rosyjskim dziennikarzu niewiele się mówi w polskich mediach, tematem tygodnia jest usunięcie z PiS Joanny Kluzik-Rostkowskiei i Elżbiety Jakubiak, niech na tym temacie swoją energię, wiedzę i siły koncentrują dziennikarze, politolodzy, analitycy, bo gdyby jeszcze zanadto skoncentorwali się na dziennikarzu "Kommersanta" i zechcieli podrążyć temat, to mogłoby się nie daj Boże okazać, że z tą rzetelnością i praworządnością rosyjskiej prokuratury i wymiaru sprawiedliwości nie jest do końca, tak, jak oznajmiał premier i wielu apologetów rosyjskiej modernziacji i okcydentalizacji.

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...