czwartek, 23 czerwca 2011

Karaimi. Troki, czerwiec 2011

Karaimi stanowią bez wątpienia jedną z najbardziej interesujących i oryginalnych, a zarazem najmniejszych grup etnicznych zamieszkałych w Polsce. Według szacunkowych danych liczy ona około 200 osób, skupionych głównie w Warszawie, Krakowie, Trójmieście oraz Wrocławiu. W 1997 r. w Warszawie powstał Związek Karaimów Polskich, który powołał do życia Oficynę Wydawniczą "Bitik", wydającą od 1999 r. arcyciekawe czasopismo historyczno - społeczno - kulturalne "Awazymyz" (ku uciesze pasjonatów dostępne także w wersji elektronicznej pod adresem: www.awazymyz..karaimi.org), co w języku karaimskim oznacza "Nasz głos", a będące kontynuacją wydawanego przez Karaimów w latach 80-tych czasopisma o tytule "Coś". Prężnie działa także środowisko Karaimów we Wrocławiu, gdzie w ubiegłym roku została zorgnizowana w Muzeum Etnograficznym głośna wystawa "Karaj jołłary - karaimskie drogi", prezentująca fotografie Karaimów z okresu 1864 - 1950 r.

Historia polskich Karaimów sięga czasów Wielkiego Księstwa Litewskiego, kiedy to wielki książę Witold w drugiej połowie XIV w. sprowadził do Trok z Krymu przedstawicieli walecznego ludu, pochodzenia tureckiego, wyznających wielce oryginalną religię. Słynni na całym ówczesnym wschodzie Europy ze swej bitności, odwagi i lojalności przybysze z Krymu mieli stanowić trzon książęcej drużyny i chronić ziemię oraz ludność księstwa przed rejzami ekspansywnych Krzyżaków oraz rycerzy Zakonu Kawalerów Mieczowych. Troki będące ówczesną stolicą Wielkiego Księstwa podzieliły się wówczas na dwie części - chrześcijańską i karaimską. Opróćz Trok, Karaimi zostali osadzeni jeszcze w 32 innych miejscowościach Księstwa, w tym także wzdłuż granicy z państwem Zakonu Kawalerów Mieczowych.

W 1441 r. Kazimierz Jagiellończyk nadał litewskim Karaimom przywilej tzw. prawa magdeburskiego, gwarantujący im posiadanie własnego samorządu. Prawo magdeburskie przyznawano mieszczanom, z reguły wyznania katolickiego, dużo rzadziej wyznawcom prawosławia. Zapewniało ono miastom i mieszczanom dość sporą, jak na ówczesne czasy, dozę autonomii i wolności. Uzyskanie prawa magdeburskiego przez mieszczan karaimskich, a więc ludność niechrześcijańską, jest bodajże jedynym takim przypadkiem w całej historii. Oznaczało ono, że Karaimi mieli prawo posiadania własnego samorządu, na czele którego stał wybierany przez społeczność wójt, odpowiadajacy tylko i wyłącznie przed wielkim księciem. Ani wojewoda, ani też starosta trocki nie mogli ingerować w sprawy Karaimów. Wszelkie konflikty między Karaimami i ludnością chrześcijańską rozstrzygał natomiast sąd złożony z karaimskiego wójta i wojewody. W postępowaniu przed takim sądem moc pełnowartościowego dowodu miała przysięga składana przez Karaimów zgodnie z nakazami ich religii. To także rzecz niebywała, jak na ówczesne czasy. Ów samorząd, liczne prawa i przywileje nadawane Karaimom przez wielkich książąt litewskich oraz królów polskich przetrwały w niezmienionym stanie aż do czasu rozbiorów.

Z biegiem czasu, kiedy już biegłość w walce straciła na znaczeniu, zmieniły się bowiem strategie, metody prowadzenia wojen, rodzaje stosowanej broni, Karaimi zajęli się z wielkim znawstwem i prawdziwą pasją, o wiele bardziej pokojową działalnością, a mianowicie ogrodnictwem i sadownictwem. Jeszcze w czasie międzywojnia słynęli na całą Polskę z uprawy najlepszych w całej Rzeczypospolitej ogórków. Dziś tę zaszczytną rolę przejęli gospodarze z podlaskiego nadnarwiańskiego Kruszewa, którzy co prawda Karaimami nie są, a mimo to ich ogórki nie mają sobie równych w całym kraju.

W czasie drugiej wojny światowej Karaimi o mały włos nie podzieli losu polskich Żydów, a to za sprawą wyznawanej przez nich dość oryginalnej religii, opartej na Pięcioksięgu i Dekalogu, co mogło nasuwać skojarzenia z judaizmem, choć Karaimi nie uznają Talmudu. Niemałą rolę odegrała w tym też zapewne znajomość języka hebrajskiego, którą wykazywało się wileu Karaimów. Wierni mieli bowiem nieodwołalny obowiązek indywidualnego poznawania i interpretacji treści Pięcioksięgu, a że ten został spisany w języku hebrajskim, konieczne stało się jego przyswojenie. Karaimi wychodzili z założenia, że przekład na język karaimski sam w sobie jest już interpretacją dokonaną przez tłumacza, co w rezultacie miało uniemożliwiać samodzielne poznawanie i odczytywanie treści zawartych w Pięcioksięgu. A z tym wiązał się obowiązek i niemal kult nauki, tak charakterystyczny również dla kultury żydowskiej.

Kto chce jednak poczuć prawdziwego ducha tradycji, historii i kultury karaimskiej powinien wyruszyć na Litwę, a w szczególności do Trok i Wilna. To wciąż największe skupiska tej interesującej społeczności. W obu miastach wciąż funkcjonują świątynie karaimskie, zwane kienesami, choć szansa na to, że uda się je zwiedzić, bez uprzedniego skontaktowania się z odpowiednimi osobami jest niewielka. Jeśli nie umówimy się z duchownymi, będziemy mogli co najwyżej obejrzeć je z zewnątrz. W Trokach warto zajrzeć także do muzeum etnograficznego poświęconego historii i kulturze litewskich Karaimów, po którym w roku ubiegłym oprowadzała nas - co ciekawe - miejscowa Polka. Składajace się na ekspozycję stałą fotografie prezentujące rodziny karaimksie z Trok i całej Litwy, z końca XIX i początku XX w., na długo zapdają w pamięć, ze względu na swój egzotyczny klimat.

Będąc w Trokach nie sposób też pominąć cmentarza karaimskiego, malowniczo położonego na delikatnym wzniesieniu tuż nad jeziorem Tataryszki. Wyprawa z centrum miasta nie powinna nam zająć wiecej niż 10 minut, a wybrać się tam warto, by zagubić się w zielonym gąszczu bujnych traw, krzewów i wiekowych drzew, w poszukiwaniu strzelistych nagrobków, przypominających kamienne stele, albo przysadzistych kamieni wyglądających nieco jak macewy, a po trosze, jak kamienne nagrobki na mizarach w Bohonikach lub Kruszynianach. Sam trocki cmentarz swoim położeniem na łagodnym wzgórzu, z wybujałą, dziką roślinnością, klimatem przypomina tatarskie mizary na Podlasiu, gdyby nie dobiegający znad jeziora gwar kąpiących się na nieodległej najwyraźniej plaży. Wszak i Troki, i Bohoniki, i Kruszyniany, to ziemie dawnego Wielkiego Ksiestwa Litewskiego, tyle że na Podlasiu osiedlili się Tatarzy, a Karaimi już tu nie dotarli. Poza tym północno - wschodnia część współczesnego Podlasia, to ziemie dawnego województwa trockiego.

Odkrywanie tradycji karaimksiej byłoby jednak niepełne, gdyby nie wspomnieć o karaimskiej kuchni, pełnej wschodnich przypraw, pachnących warzyw, smaku kibinów czy wyjątkowego chłodnika karaimskiego, które serwują trockie restauracje.

Aby jednak w pełni poczuć nastrój, smak i zapach karaimskich Trok, warto się do nich wybrać wczesną jesienią, łagodnie słoneczną i ciepłą, kiedy przydomowe ogródki wybuchają feerią jesiennych barw i zapachem warzyw oraz dorodnych, dojrzałych owoców w sadach, a w bujnej wciąż jeszcze roślinności majestatycznie, szczytem do ulicy stoją radośnie żółte, pomarańczowe, zielone, brązowe, orzechowe drewniane domy, o dwuspadowych dachach, z charakterystycznymi trzema oknami, które zgodnie z tradycją karaimską poświęcone są Bogu, księciu i gospodarzowi.


***Fotografie zostaną opublikowane wkrótce : )

wtorek, 7 czerwca 2011

Rybniki, czerwiec 2011

Rybniki, położone na rozległej polanie w samym sercu Puszczy Knyszyńskiej, są bez wątpienia jedną z najbardziej malowniczych wsi puszczańskich, obok Kopiska, Czarnej Wsi Kościelnej, czy Królowego Mostu. Po raz pierwszy wzmianka o Rybnikach pojawia się w dokumentach podobno w 1574 r. Miał tu wówczas istnieć folwark i dwa stawy rybne. Dziś przez zachodni skraj wsi przebiega ruchliwa, głośna i wąska - niedoszła Via Baltica - szosa prowadząca z Białegostoku, przez Augustów do granicy z Litwą w Budzisku. Wieś rozjeżdżają codziennie, przy pełnej prędkości, tysiące TIR-ów. Krajobraz po obu stronach szosy łagodnie faluje, wieś ciągnie się w stronę wschodnią wzdłuż brukowanej drogi, pamiętającej być może z początek XX, a nawet koniec XIX w, wokół rozpościerają się pola i łąki, obramowane wysoką ścianą wiekowego lasu sosnowego o postrzępionych wierzchołkach odznaczających się wyraziście na tle błękitnego nieba.


Rybniki mają w sobie jakiś szczególny urok. Ile razy bym tu nie trafił, bez względu na porę roku, śródleśna polana jest zawsze zalana słońcem. Najwięcej czaru mają jednak w świetle promieni łagodnego słońca chylącego się ku zachodowi, kiedy to pnie smukłych sosen przybierają bursztynowo-miodową barwę, a wszechobecna bujna, soczysta majowa bądź czerwcowa zieleń pobłyskuje co najmniej dziesiątkami odcieni.


We wsi dominuje zabudowa drewniana, w tym domy o dwuspadowych dachach, w większości pamiętające jeszcze z pewnością okres międzywojnia, tylko gdzieniegdzie dostrzec można wyszarzałą już, a niegdyś czerwoną dachówkę, i gont na stodołach. Uwagę zwracają także liczne, rozmieszczone przed domostwami, kapliczki z wygrawerowanym powtarzającym się nazwiskiem - Rybnik, tak jakby to był niegdyś jakiś zaścianek szlachecki.


Spotykani mieszkańcy zawsze z uśmiechem, uprzejmie odpowiadają na pozdrowienia, chętnie też nawiązują rozmowę. Kilka dobrych lat temu jeden z mieszkańców, spotkany na przystanku PKS, opowiadał nam historię swojego dziadka - zaplaonego cyklisty, który sam miał sobie skonstruować bicykl, wzbudzając we wsi i w całej okolicy wielką sensację, i podróżować na owej machinie na zjazdy pasjonatów tego środka lokomocji, aż do Białegostoku, gdzieś w początkach XX wieku.


W roku ubiegłym natomiast, pewien staruszek siedzący na ławce przed drewnianym domem, tonącym w czerwcowej zieleni sadu, zapytany przez nas o drogę, opowiedział nam interesująca historię o potyczkach toczonych przez prężnie działajace w okolicy Rybnik oddziały Armii Krajowej. Mężczyzna chciał nas nawet zaprowadzić do miejsca upamiętniającego jedną z owych walk, gdzies głęboko w puszczy, ale późna pora, zapadający zmierzch i perspektywa dość dalekiej drogi powrotnej, odwiodły nas od przyjęcia tej propozycji; zostaliśmy więc zaproszeni do odwiedzin w bardziej dla nas dogodnym terminie.


Z kolei w odległości około 1 km na północ od Rybnik, znajduje się Rezerwat "Krzemianka", w którym pod koniec lat 80-tych miejscowy leśnik, pasjonat historii, odkrył kopalnie krzemienia sprzed około 4.000 lat, ale to już temat na zupełnie odrębny, obszerniejszy wpis.

































































Krzyż nad Wolą

Od dłuższego już czasu, jadąc za widna ulicą Kasprzaka od strony Płockiej, na jednym ze szklanych domów przy Rondzie Daszyńskiego, dostrzec ...