wtorek, 27 września 2011

Puszczańskie miody, silvarium w Poczopku i sam Poczopek








































































Pan Bogdan zadzwonił w piątek i powiedział, by przyjeżdżać jak najszybciej, bo wyszykował już miód spadziowy i gryczany. W swoim drewnianym, skromnym domku, przypominajacym bardziej altankę na skraju puszczy niż dom pszczelarza, całym wypełnionym brzęczeniem pszczół, niczym mag wyczarowuje z przepastnych kadzi miody malinowe, rzepakowe, lipowe, wielokwiatowe, z mniszka lekarskiego, ale te tylko wczesnym latem; z początkiem jesieni wybiera natomiast miody spadziowe, wrzosowe i gryczane. Miód rzepakowy ma barwę i konsystencję najprawdziwszego wiejskiego, śmietankowego masła; miody wielokwiatowe, malinowe, lipowe przypominają jasne bursztyny, wydają się być ciepłe i łagodne jak promienie zachodzącego słońca. Miody wczesnojesienne kuszą ciemną, wpadającą w czerń, żywą i soczystą barwą, powolnym strumieniem leją się z blaszanego kubka, uprzednio zanurzanego w kadzi, do wnętrza słoików. Nie sposób się powstrzymać przed zgarnięciem palcem spływającej leniwie po ściance kropli czarnego miodu i zanurzeniem go w czeluściach ust.

Pan Bogdan wyczarowuje także niemal rodzinną atomosferę, częstuje ciastkami, parzy herbatę i kawę, po chwili dodaje do nich cytrynę, czekoladę i miód; w międzyczasie opowiada o zamierze utworzenia własnej firmy; pokazuje szerszenie, czyhające na pszczoły przy ulach, a czase nawet w jego domku. Siadamy na drewnianych skrzynkach i trawie, cudna miejscówka z widokiem na smukłą ścianę puszczy i drewniany, już chyba nawet zabytkowy dom pana Józka. Później jeszcze krótka wyprawa na grzyby, których oczywiście nie znajdujemy; po niej zaś wycieczka do silvarium obleganego w niedzielę przez tłumy turystów - jak wynika z rejestracji aut - z Sokółki i Białegostoku, młode małżeństwa z dziećmi, emeryci, większość obwieszona aparatami. Park megalitów, ścieżki spacerowe, ryś śpiący na wydrążonej kłodzie w ciasnej klatce, urocze biało-czarne szczeniaki w budzie przy leśniczówce, ścieżka etnograficzna z krzyżami drewnianymi, krzyżem morowym, żeliwnym znad Narwi, kapliczką kłodową - to wszystko oczywiście repliki. "Galeria na skraju puszczy" - wbrew możliwym i w pełni uzasadnionym skojarzeniom pełniąca rolę puszczańskiego muzeum. Nie mamy jednak szczęścia, bo jej opiekunka musi akurat oprowadzić wycieczkę i prosi zwiedzających o opuszczenie budynku. A kilkaset metrów dalej, istna cisza i spokój, wieś prawdziwa, nie więcej niż kilkanaście zabudowań Poczopka, tradycyjne drewniane domy o dwuspadowych dachach, ganki niektórych z misternymi zdobieniami, stodoły i inne pomieszczenia gospodarcze, przy jednym z nich stoi przedpotopowy traktor i maszyna rolnicza, której nazwać niestety nie potrafię, ani też okreslić jej przeznaczenia; drewniana kapliczka zatopiona w bujnej i soczystej zieleni, chyba nieco zanadto uporządkowanego i ugrzecznionego ogrodu, w którym jakby znać rękę mieszczucha. Do tego pierwsze barwy jesieni - mieniące się żółtymi i czerwonawymi błyskami liście brzóz, klonów i dębów, wyraźnie odcinające się od tła wciąż ciemnozielonych świerków i sosen. Piaszczysta droga przecinająca wieś na jej skraju łączy się z szerszą, żwirową wiodącą do Ostrowa Nowego. Słońce powoli zaczyna chylić się ku zachodowi, minie nas jeszcze dziewczyna na rowerze, jadąca w stronę Ostrowa, a gdy zniknie w lesie na horyzoncie nas już tu także nie będzie.

Krzyż nad Wolą

Od dłuższego już czasu, jadąc za widna ulicą Kasprzaka od strony Płockiej, na jednym ze szklanych domów przy Rondzie Daszyńskiego, dostrzec ...