niedziela, 19 października 2008

Wileńskie impresje - część 2: kościół świętego Kazimierza, czyli Polak na litewskiej mszy

Czy można w pełni uczestniczyć we mszy odprawianej w języku, którego się nie zna? Czy uczestnictwo we mszy, z której rozumie się góra 3 - 4 słowa ma wartość i sens? Odpowiedzi na te pytania poznałem około 4 lat temu, gdy trafiłem na mszę w kościele przy Placu Franciszkańskim w Budapeszcie. Znużeni marszem wzdłuż ulicy Rakoczego, z okolic dworca Keleti w stronę Budy, postanowiliśmy na chwilę zatrzymać się na wspomnianym placu przed kościołem i chwilę go pokontemplować. Były to akurat godziny szczytu dnia powszedniego, ruch, gwar, hałas, żar lejący się z nieba, intensywne słońce, setki mknących samochodów, spaliny, spieszący się ludzie. Potrzebowaliśmy chwili oddechu, wytchnienia, więc weszliśmy do środka. Trwała właśnie msza, kilkanaście osób siedzących w ławkach, kilka nastoletnich dziewczyn z babciami, kilku samotnych dziadków, dwudziestokilkuletni chłopak stojący przy filarze, w takim też wieku dziewczyna z ogromnym plecakiem, która musiała dopiero co wrócić z dalekiej podróży. Usiedliśmy w ławce. Mszę odprawiał siwiuteńki ksiądz, ze śnieżnobiałą brodą, o dobrodusznych rysach twarzy. Gdy weszliśmy głosił homilię, z której nie rozumieliśmy ani słowa, ale barwa jego głosu, gesty, wyraz twarzy wskazywały jednoznacznie na to, że mówił o rzeczach ważnych i dobrych. I choć mieliśmy wejść tylko na chwilę, zostaliśmy do końca mszy, zachwyceni pięknem liturgii, spokojem, łagodnością i mądrością bijącymi od skromnego kapłana.

Po raz drugi zdarzyło mi się uczestniczyć we mszy w nieco podobnych okolicznościach w minionym tygodniu, tym razem w wileńskim w kościele świętego Kazimierza, do którego trafiliśmy nie przez przypadek. Była akurat niedziela, szukaliśmy kościoła, najlepiej z mszą w języku polskim, ale w żadnym nie odpowiadały nam godziny. Nie mogąc sobie pozwolić na dalsze poszukiwania i stratę czasu, weszliśmy do rzeczonego kościoła, około 10 minut po rozpoczęciu nabożeństwa odprawianego w języku litewskim.

Kościół świętego Kazimierza jest świątynią pod patronatem jezuitów. Będąc kilka razy w Krakowie, miałem okazję przekonać się, że msze odprawiane przez zakonników są wyjątkowe, zarówno od strony oprawy, jak i treści. Ale msze w Krakowie odprawiane były oczywiście w języku polskim, natomiast ta wileńska w języku litewskim. Gdy tylko weszliśmy do wnętrza świątyni powitał jest cudny, niemal niebiański głos młodziutkiej - kilkunastoletniej dziewczyny śpiewającej prawdopodobnie psalm. Staliśmy i słuchaliśmy jak zaklęci, oczarowani barwą jej głosu. Później przy ołtarzu pojawił się młody kapłan o przyjaznych, wzbudzających zaufanie rysach twarzy, który rozpoczął modlitwę. On też wygłaszał homilię, z której zrozumiałem ledwie kilka słów, ale i w tym przypadku nie miałem wątpliwości, że mówi o rzeczach najważniejszych. Doczekawszy końca mszy, miałem poczucie uczestnictwa w naprawdę pięknej liturgii, z kościoła wyszedłem oczyszczony, szczęśliwszy, wzbogacony o nową energię. A odczuwałem do tego jeszcze wspaniałą więź ze zgromadzonymi w kościele Litwinami. Po raz drugi w życiu miałem okazję poczuć i zrozumieć, co to znaczy, że kościół katolicki jest powszechny, to jest łączący ludzi ponad błahymi przecież podziałami.




Kościół świętego Kazimierza w Wilnie - lipiec 2008 r.

M.D.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dziekuje za dobre slowa o naszym kosciele.

wschody słońca pisze...

Dziękuję za odwiedziny mojego bloga :-) To wręcz niewiarygodne, że w czeluściach Internetu Ktoś z Kościoła świętego Kazimierza odnalazł mój post :-) Proszę pozdrowić Braci jezuitów i podziękować w moim i moich znajomych imieniu za piękną mszę.

Krzyż nad Wolą

Od dłuższego już czasu, jadąc za widna ulicą Kasprzaka od strony Płockiej, na jednym ze szklanych domów przy Rondzie Daszyńskiego, dostrzec ...