W pamięci utkwił mi obraz z jednej z wileńskich knajpek, w której obok nas siedziały dwie śliczne, dwudziestokilkuletnie dziewczyny dyskutujące ze sobą w języku białoruskim o sytuacji społeczno - politycznej na Białorusi, które w momencie, gdy podeszła do nich kelnerka - Litwinka w rozmowie z nią płynnie przeszły na język litewski. Ta płynność, gładkie i swobodne "przepływy" z jednego języka na drugi są jedną z najpiękniejszych cech wyróżniających Wilno.
Rozpoczynając swoje odkrywanie Wilna jeszcze w lipcu tego roku, zupełnie przez przypadek, zmierzając w stronę Kościoła św. Ducha natknęliśmy się na tablicę pamiątkową poświęconą Konstantemu Kalinowskiemu - organizatorowi, jednemu z przywódców i uczestnikowi powstania styczniowego na ziemiach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Konstanty Kalinowski urodził się w rodzinie białoruskiej szlachty w Mostowlanach niedaleko Gródka. To ledwie 50 kilometrów od Białegostoku i wstyd się przyznać, ale nigdy tam nie dotarłem. Od znajomej Białorusinki pochodzącej z Gródka wiem jednak, że w wiosce jest tablica poświęcona temu polsko - białoruskiemu bohaterowi.
Oczywiście jeszcze przed wyjazdem do Wilna, wiedziałem że Kalinowski działając aktywnie w ruchu konspiracyjnym często bywał w Wilnie. Nie jestem co prawda historykiem, ale wydaje mi się, że to właśnie tu wydawał pismo pod tytułem "Mużyckaja prauda" skierowane do białoruskojęzycznej ludności wsi, w tym także na Białostocczyźnie. Dlatego też ucieszyłem się, gdy na ścianie kamienicy w wąskiej uliczce tuż obok kościoła św Ducha zupełnie nieoczekiwanie natrafiliśmy na dwujęzyczną (w języku litewskim i białoruskim) tablicę pamiątkową poświęconą Konstantemu Kalinowskiemu, który w owej kamienicy pomieszkiwał. To też wskazuje na to, jak ściśle powiązane są losy Białostocczyzny z Wilnem, które było silnym ośrodkiem kulturowym promieniującym na ziemie obecnego Podlasia; stolicą duchową tutejszej inteligencji, elity czy to pochodzenia polskiego, białoruskiego czy żydowskiego.
Przypadek zadecydował też o tym, że trafiłem na kolejny ślad białoruskiej społeczności w Wilnie i poznałem ważnego dla białoruskiej kultury działacza, dramaturga, literata - Franciszka Olechnowicza (Franciszka Alachnowicza, Franciska Alachnovica). Jego grób odkryłem wałęsając się między nagrobkami, z dala od wytyczonych ścieżek na cmentarzu na Rossie. Jego odnalezienie znowuż sprawiło mi swoistą radość. To jest takie charakterystyczne poczucie towarzyszące nam wówczas, gdy szukamy jakiejś informacji tak zupełnie bezinteresownie i po długich poszukiwaniach ją odnajdujemy, gdy coś nas interesuje, jest naszą pasją i nagle, zupełnie niespodziewanie trafiamy na artykuł w gazecie, czasopiśmie, audycję radiową, program telewizyjny, książkę, naocznego świadka jakichś wydarzeń, które to źródła wzbogacają naszą wiedzę. Podobnie było w tym przypadku, tyle, że tym razem źródłem był nagrobek, cmentarz. I właściwie nic w tym dziwnego, bardzo lubię stare cmentarze, m.in. ze względu na to, że są swego rodzaju wspaniałymi "podręcznikami z historii".
Franciszek Olechnowicz (Franciszek Alachnowicz, Francisak Alachnovic) swoją białoruskość - można powiedzieć - wybrał świadomie. Z początku uważał siebie za Polaka, stopniowe odkrywanie korzeni, dojrzewanie do kultury, historii, języka białoruskiego było procesem długotrwałym. Jego losy były szalenie skomplikowane. W latach dwudziestych XX wieku, gdy władze polskie zaczęły tłumić narodowościowe aspiracje mniejszości zamieszkujących Kresy, Olechnowicz wyjechał do Białoruskiej SRR. Tam podzielił los większości niesowieckich działaczy białoruskiego ruchu narodowego. Na 7 lat trafił na Sołowki. Dzięki wstawiennictwu swoich polskich przyjaciół został wymieniony na więźniów komunistycznych przetrzymywanych w polskich więzieniach. Po powrocie do Polski opisał w książce swoje bolesne doświadczenia z sowieckiej niewoli. Angażował się też dalej w działania na rzecz rozwoju białoruskiej kultury na Wileńszczyźnie, pracował w białoruskich gazetach, wydawanych w Wilnie. Następnie, po wkroczeniu Armii Czerwonej we wrześniu 1939 r. do Wilna, zbiegł do Kowna, słusznie obawiając się zatrzymania. W Kownie schronienia udzielił mu przyjaciel i były pracodawca z jednej z wileńskich gazet - Michał Romer. Po raz drugi Olechnowicz był zmuszony do ukrywania się przed sowietami podczas drugiej okupacji Wilna w latach 1940 - 1941. Swoją działalność w białoruskim ruchu narodowym wznowił w latach okupacji niemieckiej. Musiała to być dramatyczna decyzja. Białoruscy działacze w większości zapewne mieli świadomość instrumentalnego traktowania ich przez administrację niemiecką konsekwentnie realizującą starożytną rzymską zasadą "dziel i rządź". Koncesje na rzecz Białorusinów, uprzywilejowana pozycja Litwinów miały w oczywisty sposób doprowadzić do konfliktu między zamieszkującymi tamtejsze ziemie narodowościami, i cel ten został osiągnięty. Olechnowicz rozumiał całą złożoność i tragizm sytuacji, ale wiedział też, że jest to jedna z nielicznych okazji, by prowadzić działalność na rzecz rozwijania i ugruntowywania białoruskiej świadomości narodowej. Nie zamierzam oceniać wyboru ówczesnych działaczy białoruskich, sam nie wiem, jak bym się zachował będąc Białorusinem żyjącym w tamtych straszliwych czasach i okolicznościach. Jedno jest pewne - Olechnowicz nie angażował się w działalność polityczną, choć z drugiej strony wówczas działalność nawet na polu kultury można byłoby traktować jako swego rodzaju deklarację polityczną.
Franciszek Olechnowicz zginął śmiercią tragiczną - podzielił los wielu innych niekomunistycznych białoruskich działaczy w Wilnie - został zastrzelony przez sowieckiego agenta we własnym mieszkaniu, niemal na oczach swojej żony.
M.D.
Zainteresowanych szczegółową biografią Franciszka Olechnowicza odsyłam na stronę Białoruskiej Biblioteki Internetowej "Kamunikat", gdzie dostępny jest artykuł z numeru 9 "Białoruskich Zeszytów Historycznych" pt. "Uzupełnienia do biografii Franciszka Olechnowicza z dziennika M. Romera".
Grób Franciszka Olechnowicza na cmentarzu na Rossie.
Tablica pamiątkowa poświęcona Konstantemu Kalinowskiemu na kamienicy, w której pomieszkiwał bywając w Wilnie.
1 komentarz:
ZdróW! ( =sveikas!)
Wielokulturowosc ( w tym multijezycznosc mieszkancow Wilna) tez bardzo mnie zafascynowala! No i probowalem im w tym dorownac, skutecznie chwilami. Nie wiem czy pisales, ze wiekszosc mlodych wilnian rozmawia w stopniu zadawalajacym po angielsku lub niemiecku.
Mam nadzieje ze chec dotarcia do kosciola sw.Ducha zostala wywolana m.in. przeze mnie -pisalem napewno Wartburgowi, Tobie chyba tez - ze to wg mnie najpiekniejszy kosciol swiata, w ktorym bylem. Nie pisales jakie wrazenie na Tobie zrobil (wszak to rzecz gustu).
A mogila Olechnowicza dosc pokazna, wyrozniajaca sie z daleka, pamietasz w ktorym rejonie Rossy sie znajduje? Nigdy nie bylem w Wilnie 1.11 - widok tych lagodnych pagorkow pokrytych migotajacymi swiatelkami lampek nagrobnych musi byc niesamowicie piekny.
Prześlij komentarz