niedziela, 26 lipca 2015

Sokółka

Sokólszczyzna, najciekawsza część Podlasia, ostatni prawdziwy skrawek Wielkiego Księstwa Litewskiego. Sama Sokółka ze swoją senną, niedzielną atmosferą, aleją kasztanową na ulicy Polnej, intrygująca kolonią domów na ulicy Kasztanowej; urokliwe drewniane domki w otoczeniu przestronnych ogrodów; wąskie dwukondygnacyjne kamieniczki na łagodnych, zielonych wzgórzach, zielonych, bo niestłamszonych doszczętnie betonem; wąskie przesmyki między równie wąskimi kamieniczkami, pamiętającymi jeszcze przedwojennych mieszkańców miasteczka; i schowane przy nich podwórza z niewielkimi ogrodami, zachowała w sobie jako bodaj ostatnie miasteczko coś z ducha tego federacyjnego tworu.

Kościół św. Antoniego Padewskiego z magnetyzującymi freskami. Pokorny i łagodny Jezus w otoczeniu zieleni pól i drzew, idealnie wpisany w podsokólski krajobraz, równie łagodny, falujący, kojąco zielony. Skrawki ulicy Ściegiennego, Sikorskiego, Polnej, Kasztanowej, Witosa, Mickiewicza, przywodzące na myśl swoją atmosferą, łagodnie rozproszonym słońcem, bujną, soczystą zielenią, zapachem, drewnianą zabudową fragmenty samego Wilna z Zarzecza, okolic cmentarza na Rossie, Zwierzyńca. Wiśnie, kasztany, bursztynowe sosny i miodowe lipy przy szkole. Sokółka - Wilno. Zupełnie nieprzystające porównanie, bez zachowania proporcji, a jednak istnieje wychwytywalne podobieństwo. Kto wie, czy za 100, 200 lat Sokółka nie rozrośnie się do rozmiarów Wilna? Krajobraz, ukształtowanie terenu, barwa i intensywność słonecznego światła, drewniana zabudowa, zieloność, jedyne co - wydaje się - może je teraz łączyć, gdyby nie najważniejsze - typy ludzkie, z jakimiś charakterystycznym rysem litewskiego wyciszenia, spokoju, łagodności. Dziewczyny przemierzające ulice obu miast, o długich, bujnych brązowych bądź czarnych włosach i raczej jasnej, a jednocześnie ciepłej karnacji, delikatne, smukłe, piękne. Podobne typy ludzkie spotkać można jeszcze bliżej Grodna, bo w kościele w Różanymstoku, gdzie jeszcze czasem po zakończonej niedzielnej mszy w małych grupkach rozbrzmiewa białoruska mowa, choć władający nią tak, by jej zapewne nie nazwali. Ogromna barokowa świątynia zagubiona wśród pól, samotna, historia nie dała najmniejszych szans Różanemustokowi na rozwinięcie skrzydeł, stolica duchowa północno wschodniej Sokólszczyzny. Sokólszczyzny, której duchem dużo bliżej do Grodna niż nadętego, lecz bez duszy i tożsamości Białegostoku.

Święty Antoni Padewski, od kilku lat miejsce docelowe licznych pielgrzymek, już nie tylko z całej Polski. I niezwykła atmosfera niedzielnej Mszy w kościele z 1848 r. Niezbyt wysoko zawieszone sklepienie, witraże w oknach od północnej strony, wspomniane już freski. Łagodna Matka Boska w lewej nawie, z rozpuszczonymi blond włosami - "Jam jest niepokalane poczęcie", o wielkich, pełnych pokoju oczach. Licznie zgromadzeni wierni, modlący się głośno i pokornie, silnie odczuwana jedność, gotowość i potrzeba przemiany, otwarcia, uwolnienia.

Po zakończonej Mszy pozostają pielgrzymi, świątynia opustoszawszy oferuje wiele miejsc do wyciszonej medytacji. Dwudziestoparoletni chłopak, poruszający się o kulach, w spodniach panterkach, i towarzysząca mu śliczna dziewczyna, o bujnych, długich czarnych włosach, energiczna, silna, zdecydowana, wierząca nie mniej niż on w uzdrowienie. Jakaś grupka robiąca zdjęcia niczym grupa japońskich turystów, fotografująca wszystko po kolei. Po kilkunastu minutach pozostają najbardziej wytrwali. Cisza i wewnętrzny pokój.

Głogowiec - wspomnienia - część 21

Fantastyczne jest przecinanie się dróg ludzkich. Wiem, że nawrócenie zawdzięczam modlitwom mamy, kilkanaście lat poza Kościołem, wcześniej w...