niedziela, 30 listopada 2008

Litewska muzyka współczesna

Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze sobą spotykać, a podczas owych spotkań jednym z ich ulubionych zajęć było wspólne śpiewanie. Wziąwszy pod uwagę melodykę i rytm języka litewskiego nietrudno to sobie wyobrazić. Bardzo lubię brzmienie języka litewskiego, jego łagodność, melodyjność i miękkość.

Poniżej prezentuję kilka moich ulubionych utworów litewskich wykonawców. Na ten pierwszy natknąłem się zupełnie przez przypadek. Jonas ir Rasa “Teka saule”. Inne utwory tych wykonawców nie robią na mnie większego wrażenia, choć muszę też przyznać, że niewiele ich słyszałem. Natomiast ten zaskoczył mnie ciekawym połączeniem nowoczesnego brzmienia, wyraźnego tanecznego bitu i motywu folkowego. Teledysk ma też w sobie coś z tajemniczej atmosfery ballad Mickiewicza.



Żalvarinis z kolei to zespół, który znam dużo lepiej, a który miałem okazję słyszeć i oglądać na koncercie w Białymstoku w czerwcu 2008 r. To jeden z nielicznych zespołów, które brzmią doskonale i w studiu i na żywo. W swojej muzyce Litwini harmonijnie łączą mocne rockowe brzmienia z litewską muzyką folkową, choć chyba dużo bardziej pasowałoby określenie - ludową. Nie sposób też nie ulec urokowi trzech ślicznych wokalistek.





Żalvarinis - sermuonelis/2008



"As Kanapi Sejau"

wtorek, 25 listopada 2008

Księżniczka Ragneda. Vaclau Lastouski

Nie jestem wykwalifikowanym tłumaczem, nie jestem nawet niewykwalifikowanym tłumaczem, jeśli rzecz idzie o język białoruski, to jestem kompletnym samoukiem i dyletantem. Zupełnie niedawno zacząłem odkrywać prozę Vaclaua Lastouskiego - białoruskiego pisarza, polityka, działacza kulturalnego i społecznego. Poniżej zamieszczam tłumaczenie jednego z jego opowiadań, opisującego fragment najstarszej historii Białorusi.

Księżniczka Ragneda

Przeszło tysiąc lat temu żył w Połocku, naonczas stolicznym mieście całej
Białorusi, kniaź Ragwołod. Ragwołod miał dwóch synów i córkę.
Ragneda odznaczała się niezwykłą urodą. Wielu książąt z sąsiednich
księstw posyłało swych swatów do Połocka, prosząc o rękę pięknej księżniczki.
Swatów wysyłał książę litewski, kniaź Wielkiego Nowogrodu i wielu innych. Jednak białoruska księżniczka była nie tylko urodziwa, ale też i dumna, i za żadnego z nich nie godziła się wyjść za mąż.

Książę kijowski Włodzimierz, usłyszawszy o zaletach białoruskiej
księżniczki od kupców, którzy jeździli do Połocka po towary, także posłał
swoich swatów do tamtejszego księcia. Wysłannicy księcia przybyli do
Połocka z przepysznymi darami dla księżniczki. Bojarzy snuli opowieści o
bogactwie i sile swojego władcy, a później z niskim pokłonem ułożyli przed
księżniczką podarki i prosili, by Ragneda zgodziła się wyjść za mąż za
Włodzimierza.

Lecz księżniczka dumnie odtrąciła ręką wszystkie podarki i wyrzekła te słowa:

- Na pójdę za niewolnika!

Matka kijowskiego kniazia była kiedyś niewolnicą, i Ragneda swoimi
słowami znieważyła księcia, nazwawszy go synem niewolnicy.

Posłowie odjechali do Kijowa z pustymi rękami.
Gdy dowiedział się o tym Włodzimierz zapłonął wielkim gniewem,zebrał
wojska i rzucił się z orężem w rękach zdobywać Połock, a razem z nim księżniczkę Ragnedę. Otoczył miasto, podbił je i spalił. W bitwie zginął ojciec Ragnedy, stary Ragwołod i dwaj jego synowie, a samą Ragnedę Włodzimierz,jako niewolnicę powiódł do Kijowa i zmusił ją do poślubienia go.

Ragneda długo żyła w Kijowie, ale jej życie nie było usłane różami,
doświadczyła wielu przykrości, smutków i boleści, i z tego powodu ludzie nazwali Ją Garasława, to znaczy smucąca się.

CDN


**** Od tłumacza: I tu jest problem, nie znalazłem odpowiednika tego imienia w języku staropolskim, słowo "gorie" w języku rosyjskim to żal, smutek, w języku białoruskim prawdopodobnie także. W tekście oryginalnym jest napisane: "usiakogo gora jana tam pierażyła i za geta je ljudzi prazwali Garasława, znacza garotnica"

sobota, 22 listopada 2008

Warto być

Kiedy miłość jest pusta jak wydmuszka. Kiedy wagi nie ma niemal nic. Kiedy chciałoby się mieć Coś tylko dla siebie, na pełną wyłączność.

Ile smutku, zdrad i rozczarowań może znieść człowiek?

Symboliczne piątkowe zdjęcie krawata, po tygodniu prawie bez chwili wytchnienia. Zagłuszanie smutku, które rodzi jeszcze większy smutek.

Mijany prawie każdego dnia staruszek zupełnie nie przystający do otaczającego świata. Zawsze sam, z małym pieskiem na spacerze, z którym rozmawia, jak z człowiekiem, zawsze czule, tylko czasem go skarci, ale też z troską w głosie. Mieszka w kamienicy z czasów dwudziestolecia międzywojennego, cudem ocalałej, wciśniętej między nowe bloki klasy średniej. Pożółkła, sczerniała cegła, drewniane okiennice pamiętające jeszcze II wojnę, trzy kondygnacje, przy czym trzecia dobudowana, jakby na doczepkę, bez ładu i składu, piękna w tym niewiele, a mimo to ma swój urok. Jedna z nielicznych, jakie się tu na Bojarach uchowały. Gdy ją wyburzą deweloperzy, to razem z nią zniknie także świat starszego pana - prostego człowieka, o dobrych manierach, grzecznego, kulturalnego, spacerującego zawsze z pieskiem, czasem z siatką w dłoni.

I ten dziadek, i ubogo ubrana starsza kobieta napotkana przypadkowo na zakupach z równie skromną córką, przypominają, że warto po coś jednak żyć.

niedziela, 16 listopada 2008

Rozczarowanie

Z każdej strony rozczarowanie. Czy już naprawdę nie ma enklaw ludzi ideowych, starających się być przyzwoitymi i uczciwymi? Natknąłem się któregoś razu, nie pamiętam już nawet gdzie na zdanie: "Łatwiej dziś o świętego niż o człowieka uczciwego". Nie do końca się z nim zgadzam. Dla mnie świętość łączy się z uczciwością, choć pewnie nie w przypadku każdego świętego tak być musiało. Rozumiem jednak intencje autora tej sentencji.

Uczciwość dziś uchodzi za frajerstwo, i nie byłoby to jeszcze nieszczęściem, gdyby taki pogląd obowiązywał w środowiskach patologicznych, z marginesu społecznego, drobnych cwaniaczków. Ale co począć, gdy mentalność drobnych cwaniaczków staję się cechą ludzi, którzy powinni nadawać ton życiu społecznemu, którzy tworzą elitę czy to samozwańczą czy uznaną przez znaczną część danej społeczności.

Pozbywanie się, marginalizowanie osób niezależnych, niewygodnych, mających własne zdanie, które sprzeciwiają się realizowaniu partykularnych celów przez instytucje, które z definicji powołane są do służenia ogółowi. Wspieranie "swoich" i tu już sięgnęliśmy dna - bo wspiera się swoich nie tylko z partii, nie tylko z określonych grup towarzyskich, ale też z harcerstwa, ze wspólnot religijnych, nawet wtedy, gdy jest to zupełnie nieuzasadnienie, nie poparte ani kompetencjami, ani zdolnościami, ani kwalifikacjami merytorycznymi czy etycznymi, ani predyspozycjami. I nie byłoby to może jeszcze takie straszne, gdyby nie fakt, że odbywa to się kosztem tych, którzy potrzebują pomocy, którym dane instytucje mają służyć. Na papierze, w mediach, w ogólnym odbiorze wszystko wygląda pięknie. Ale miarą powinno tu być nie to czy dana organizacja czy instytucja robi coś dobrego, ale to - o ile więcej mogłaby zrobić, gdyby nie błędy i - co najgorsze - świadome nadużycia w zarządzaniu.

Uczciwość to frajerstwo. Takie mamy dziś czasy. To rzecz naturalna. Tak już jest. To normalne, że wybiera się tych, którym się ufa. Czasem zwykłe milczenie. Czasem ironiczny uśmiech. Takie są reakcje na krytykę. Tak z reguły wygląda łatwe samousprawiedliwianie się. I w którą stronę by się nie obrócić, zewsząd nadchodzi rozczarowanie.

sobota, 1 listopada 2008

Cmentarz na Rossie



















Cmentarz na Rossie w Wilnie, na który ciągną obowiązkowo wszystkie wycieczki z Polski. Sam byłem na nim dwa razy, jednak żaden z tych pobytów nie trwał dłużej niż 2 godziny, więc nie mogę powiedzieć bym Rossę poznał tak, jakbym poznać ją chciał.

Bardzo lubię stare cmentarze i nie uważam ich za miejsca ponure, wręcz przeciwnie postrzegam je jako miejsca obcowania z przodkami i bliskimi, którzy odeszli nie tak dawno, ale przecież nie odeszli cali, czekają na nas gdzieś w lepszym świecie, w którym mogli zaznać i zaznają prawdziwego szczęścia.

Zatrzymanie się przy nagrobku, odczytanie imienia i nazwiska osoby pod nim spoczywającej, daty jej urodzenia i śmierci, rzut oka na zdjęcie - jeśli takie się jeszcze zachowało - automatycznie uruchamiają wyobraźnię do konstruowania obrazów z życia tej osoby. Chciałbym móc zatrzymać się tak przy każdym nagrobku, ale jest to niestety nierealizowalne.

Wielkim odkryciem na Rossie był dla mnie grób Franciszka Olechnowicza - o którym pisałem przed kilkoma dniami - białoruskiego dramaturga, pisarza, działacza społecznego. Jest w tym jakaś szczególna symbolika - jednanie Polaków i Białorusinów po śmierci, a gdy dodać do tego jeszcze groby zasłużonych dla litewskiej kultury i państwowości działaczy - których jeszcze nie udało mi się odnaleźć - Rossa będzie się jawić jako miejsce ważne i jednoczące te trzy narodowości zamieszkujące Wilno.

Głogowiec - wspomnienia - część 21

Fantastyczne jest przecinanie się dróg ludzkich. Wiem, że nawrócenie zawdzięczam modlitwom mamy, kilkanaście lat poza Kościołem, wcześniej w...